Stefan Żeromski | Powiększenie

W Roku Stefana Żeromskiego, w stulecie jego śmierci – prezentujemy program z cyklu Powiększenie poświęcony autorowi Przedwiośnia udowadniając, dlaczego jest to pisarz nieustannie potrzebny polskim czytelnikom i na wskroś aktualny.

____________________________________________________________________________________________________________________________

SZTUKA INTERPRETACJI

Zapraszamy do lektury tekstów wybitnych historyków i krytyków literatury polskiej, które z różnych stron oświetlają dzieło Stefana Żeromskiego. Opublikowany po raz pierwszy w latach 70. XX wieku esej Tomasza Burka, pochodzący z przełomu stuleci tekst Dariusza Gawina oraz szkic Włodzimierza Boleckiego, napisany przed dekadą pokazują zakorzenienie twórczości Żeromskiego w polskiej kulturze i historii.

***

PRZEDWIOŚNIE I INNE PORY ROKU

Włodzimierz Bolecki

 

W latach 1903 i 1904 Julian Marchlewski – znany już wówczas, obok Róży Luksemburg i Karola Liebknechta, działacz socjaldemokracji niemieckiej – kierował  w Monachium biznesem na poły rodzinnym. Było nim wydawnictwo o nazwie „Dr J. B. Marchlewski & Comp. Verlag Slavischer und Nordischer Literatur”. Marchlewski pełnił w nim rolę redaktora naczelnego, a celem tego wydawnictwa było publikowanie po niemiecku książek o charakterze marksistowskim oraz tłumaczeń literatury europejskiej – przede wszystkim rosyjskiej i polskiej.  Były wśród nich m.in. utwory Dygasińskiego, Orkana, Sieroszewskiego, Tetmajera, Przybyszewskiego i Żeromskiego. Z twórczości Żeromskiego Marchlewski wybrał do tłumaczenia trzytomową powieść Popioły, a w dalszej kolejności planował wydać wybór opowiadań oraz powieść Ludzie bezdomni. Ostatecznie w wydawnictwie Marchlewskiego ukazał się tylko przekład Popiołów.

Z obfitej korespondencji Marchlewskiego z pisarzem z lat 1903-1904 wynika, że wydawca zabiegał o jak najlepsze honorarium dla Żeromskiego, o przestrzeganie przysługujących pisarzowi praw autorskich i wydawniczych, o satysfakcjonujące go zapisy kontraktu, o wolny od błędów przekład, o najwyższej jakości ilustracje i o zdjęcia pisarza w celu promocji jego utworów na rynku niemieckim.

Marchlewski był podekscytowany możliwością przedstawienia czytelnikowi niemieckiemu, w Popiołach, udziału wojska polskiego w wojnach Napoleona. Sugerował uzupełnienia, przewidując, że niektóre sformułowania w oryginale mogą okazać się nieczytelne. Pytał na przykład:

„Kiedy nieboraczek Cedro krzyczy Napoleonowi Vive la…[może uzupełnić] Vive la Pologne? Albo: wojsko odpowiedziało Dąbrowskiemu pieśnią na jego cześć i wieczną chwałę [„Jeszcze Polska nie zginęła”] – [może] przytoczyć [tę] pieśń?”

Gdzie indziej radził: „trzeba Niemcom rzec, co to była Barska konfederacja”, i wyjaśnić, co to za książka pt. „Uwagi nad życiem Jana Zamojskiego” oraz kim byli „Zborowski, Łaski, Radziwiłłowie”.

Informując o swoich planach wydawniczych, Marchlewski był dumny z możliwości wydania w Niemczech albumu z reprodukcjami współczesnego polskiego malarstwa. W liście z 24 listopada 1903 roku pisał do Żeromskiego: 

„dajmy Matejkę, Gierymskich, Malczewskiego, Dębickiego, Krzyżanowskiego, Chełmońskiego i to rzeczy dobrane i w dobrych reprodukcjach, to nie zrobimy geszeftu, zaledwie pokryjemy koszta, ale będzie tu satysfakcja, że muszą Pludry [Niemcy] uznać, że „Jeszcze Polska nie zginęła”.

A kilka tygodni później dodawał: „Słyszałem, że Sienkiewicz ma być ok. Boż[ego] Nar[odzenia] w Zakopanem. Gdyby tak było, chcę jeszcze jego zdobyć dla swoich planów […]”. 

Nie zdobył, przynajmniej nic o tym nie wiadomo.

Planował też Marchlewski wydanie Popiołów po francusku, ale ostrzegał Żeromskiego:

Przede wszystkim rynek francuski ma swoje fanaberie: przywykli do ceny jednostajnej tomu 3.5 franków i rzadko kiedy wydawcy biorą powieści kilkutomowe. Przy tym u Francuzów obce utwory zawsze mają do przezwyciężenia ogromne trudności polegające na śmiesznej wprost nieznajomości rzeczy obcych. Trzecia zaś trudność: tam się wprost płaci za krytykę. Jest stała taksa: wzmianka w Figaro, zależnie od stopnia przychylności, 100 – 300 franków, artykuł wstępny w Figaro – 5000 franków, w pismach mniej wpływowych – taniej. Pisma czysto literackie pomieszczają artykuły, ale te mają mały wpływ na odbyt [prawdopodobnie chodzi o słowo „zbyt” = sprzedaż książek – W. B.]. Milutkie stosunki! To sprawia, że nie bardzo kwapię się rozpoczynać z kochanymi Galijczykami.

W nagłówkach listów Marchlewski zwracał się do Żeromskiego per „Szanowny Panie”, „Wielmożny Panie”, „Szanowny i Drogi Panie”, „Szanowny i Kochany Panie”. Natomiast listy kończył zapewnieniami o „głębokim szacunku”, „serdecznej życzliwości” i przesyłał „serdeczne pozdrowienia” lub „serdeczny uścisk dłoni”.

W roku 1919 Stefan Żeromski wydał broszurę pt. Początek świata pracy. Był to jeden z kilku tekstów pisarza powstałych tuż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Jego głównym tematem były sposoby nowoczesnej organizacji społeczeństwa w państwie, które wskrzeszono po 123 latach nieistnienia i które odziedziczyło po zaborach trudne do wyobrażenia zacofanie społeczne, cywilizacyjne, skrajną nędzę ludności, zwłaszcza wiejskiej, analfabetyzm, niewolniczą emigrację zarobkową (m.in. do Francji), upartyjnienie wszystkich mechanizmów życia publicznego i wiele innych dramatycznych problemów społecznych. W celu przeciwstawienia się egoizmowi wielkiego kapitału i mafijnym działaniom partii politycznych Żeromski proponował w tej broszurze samoorganizację pracowników, czyli tworzenie związków zawodowych.

Inspiracją były dla niego syndykalistyczne idee w książkach Georges’a Sorela Réflexions sur la violence oraz Édouarda Dufura Syndycalisme et de la Prochaine Révolution. W syndykalizmie Żeromski widział szansę na ograniczenie roli państwa, przeciwdziałanie niesprawiedliwości społecznej, a przede wszystkim uspokojenie konfliktów i powstrzymanie rozlewu krwi. Ten kierunek rozwoju Polski miał doprowadzić – jego zdaniem – do zrozumienia przez pracowników, że są ludźmi wolnymi, a nie niewolnikami kapitału, oraz do stworzenia organizacji pracy opartej na wartościach etycznych.

Natomiast negatywnym przykładem zmiany społecznej była dla Żeromskiego rewolucja bolszewicka, w której pisarz widział jedynie bezmiar zbrodni, okrucieństwo zemsty klasowej, zdziczenie i barbarzyństwo. „Gdyby w Polsce zwyciężyła rewolucja – pisał Żeromski – zniszczone zostaną skarby kultury i sztuki, które są w naszym posiadaniu, lać się będzie krew i rozpasze się chamstwo biednego, stratowanego człowieka”. Dlatego samoorganizację grup zawodowych, w duchu syndykalizmu, Żeromski rozumiał jako działanie na rzecz ocalenia cywilizacji przed grożącymi jej niebezpieczeństwami. Mogłoby to wydawać się zbyt patetyczne, ale był rok 1919 i właśnie rozpoczynała się wojna polsko-bolszewicka.

Na broszurę Żeromskiego zareagował listem Julian Marchlewski. Nie adresował go jednak do „Szanownego i Kochanego Pana”, lecz do… „Obywatela Żeromskiego”. Poszczególne wywody przeplatał ironicznymi apostrofami do „Obywatela poety”, „Obywatela patrioty” lub po prostu do „Obywatela”. I chociaż w broszurze napisanej przez „obywatela Żeromskiego” odniesienia do rewolucji bolszewickiej są rzadkie (ale bezlitosne), to cały list Marchlewskiego jest apologią bolszewizmu. Najpierw „stary rewolucjonista” – jak o sobie pisze Marchlewski – tłumaczy Żeromskiemu, „ze stanowiska rewolucyjnego marksizmu”, jak wielką „przysługą” dla rewolucji była eksterminacja rodziny carskiej. I polemizując z bezwzględnymi ocenami bolszewików w tekście pisarza („bezimienni siepacze”), pisze, że w masakrze rodziny carskiej nie było „bezimiennych siepaczy” ani nawet aktu tyranii. „Kule, które zgładziły w Ekaterynburgu rodzinę Romanowych – dodaje Marchlewski – były jednym z czynników dziejowych, usuwających jedną z przemożnych przeszkód wyzwolenia Polski spod jarzma politycznego”.

Dalej w swojej epistole Marchlewski tłumaczy Żeromskiemu, jak wspaniałym systemem jest bolszewizm. W istocie rzeczy list Marchlewskiego był traktatem dowodzącym, że celem bolszewizmu jest zniszczenie socjaldemokratycznej organizacji społeczeństwa, z jej koncepcją związków zawodowych i pracowników jako ludzi wolnych, tworzących kulturę opartą na głębokich związkach z dziedzictwem narodowym i wspólnych wartościach.

Swój niedokończony (i wówczas nieopublikowany) list doprowadził Marchlewski do proroctwa:

„proletariat rewolucyjny […] będzie bronił do ostatniej kropli krwi nowego ładu, zdobyczy rewolucji – i zwycięży! Bo sojusznikiem mu będzie nie dziś to jutro lud roboczy Francji, Anglii, Ameryki i – Polski.”

Znamy te sformułowania z pieśni zwanej Międzynarodówką.

To proroctwo Żeromski zweryfikował już niespełna rok później, czyli w roku 1920, i opisał w krótkim reportażowym wspomnieniu. Opowiedział w nim o trzech Polakach, bolszewickich komisarzach (Julianie Marchlewskim, Feliksie Konie i Feliksie Dzierżyńskim), którzy „na probostwie w Wyszkowie” przygotowywali się do utworzenia w Warszawie rządu bolszewickiego i zamiany Polski w republikę sowiecką. Smaku temu reportażowi dodaje ironiczna scena, gdy Żeromski opowiada, jak – na poczet przyszłego honorarium za Popioły – wykorzystał cukier do herbaty zostawiony przez swego byłego wydawcę a teraz kandydata do bolszewickiego rządu w Polsce, Juliana Marchlewskiego.

Po klęsce Armii Czerwonej pod Warszawą trzej komisarze bolszewiccy musieli błyskawicznie uciekać do Moskwy. Utwór Żeromskiego kończy się następującym podsumowaniem:

„Kto na ziemię ojczystą, chociażby grzeszną i złą, wroga odwiecznego naprowadził, zdeptał ją, splądrował, spalił, złupił rękoma cudzoziemskiego żołdactwa, ten się wyzuł z ojczyzny.”

Jesteśmy w centrum problematyki, której poświęcone jest Przedwiośnie.

2.

Kłopot polega na tym, że takiej problematyki, o jakiej tu przed chwilą wspomniałem, nie ma w tradycji odczytywania tej powieści. Muszę zatem Przedwiośnie przedstawić z nowej perspektywy. Najpierw jednak kilka uwag porządkujących.

Przedwiośnie jest jedną z najlepiej znanych i opisanych polskich powieści. Od roku 1945 łączny nakład tego utworu wyniósł około 3 milionów 300 tysięcy egzemplarzy. Poświęcono mu niepoliczalną liczbę analiz i interpretacji, ponieważ przez dziesięciolecia był lekturą szkolną. Napisano o nim setki artykułów i kilka monografii, wystawiano w teatrze, robiono audycje radiowe i filmy.

Podstawowy schemat interpretacji utworu stworzyła jednak już krytyka przedwojenna, którą celnie podsumował Zdzisław Adamczyk:

„Wytworzyła się sytuacja paradoksalna. Gdy komunistyczna lewica […] odrzucała Przedwiośnie jako utwór ideologicznie wrogi, antykomunistyczny, […] [to] środowiska prawicowo-klerykalne [potępiały] powieść Żeromskiego za pochwałę rewolucji, sympatię dla bolszewizmu, szkodliwy wpływ na młode pokolenie.”

Po 1945 roku paradoksów już nie było, ponieważ władze komunistyczne wyznaczyły powieści Żeromskiego rolę całkowicie jednoznaczną. Przedwiośnie – choć w dla wszystkich interpretacyjnie kłopotliwe – miało uzasadniać wprowadzenie do Polski Armii Czerwonej i ustanowienie systemu komunistycznego.

Żeromskiego komuniści sformatowali bardzo wcześnie. W 1944 roku w Moskwie utworzony przez Stalina Związek Patriotów Polskich opublikował książeczkę pt. Pisma wybrane Stefana Żeromskiego. Znalazły się w niej fragmenty utworów pisarza, które jasno komunikowały dwie tezy: pierwsza, że odwiecznym wrogiem Polski są Niemcy i cały burżuazyjny Zachód, oraz druga, że pisarz, dostrzegając w przedwojennej Polsce przykłady niesprawiedliwości i krzywdy społecznej, domagał się przeprowadzenia rewolucji – oczywiście na wzór sowiecki. Z powieści Przedwiośnie Związek Patriotów Polskich wybrał fragment zatytułowany Szklane domy, który zaczynał się od słów Seweryna Baryki: „Dlatego do Polski, bo tam zaczęła się nowa cywilizacja”.

Był rok 1944. Sformułowanie „nowa cywilizacja” należało rozumieć dosłownie – jako wstęp do cywilizacji sowieckiej w Polsce.

W 1957 roku ukazało się w Warszawie pierwsze wydanie zbiorowe dzieł Żeromskiego – oczywiście pozbawione antybolszewickich tekstów pisarza. W następnych dekadach opublikowano wiele głębokich interpretacji utworów Żeromskiego, a przede wszystkim Przedwiośnia.

Jednak chociaż przeanalizowano chyba wszystkie zdania tej powieści, każdą postać, każdy epizod, każdą myśl czy ideę, które wypowiadają bohaterowie tego utworu, to jego zasadniczy schemat interpretacyjny pozostał przez dziesięciolecia niezmienny. Opierał się on na fabule powieści, z której uczyniono temat niekończących się wypracowań szkolnych, egzaminów maturalnych, bryków i rozmaitych opracowań wydawanych do dzisiaj.

Mówiąc w największym skrócie: główny bohater powieści, Cezary Baryka, jest konfrontowany z wieloma wydarzeniami historycznymi, z różnymi doświadczeniami życiowymi, poznaje odmienne modele życia i przeciwstawne idee społeczne (np. patriotyzm versus komunizm), między którymi – w zakończeniu utworu – dokonuje jedynie słusznego wyboru: przyłącza się do demonstracji komunistycznej maszerującej na siedzibę władz niepodległego państwa. 

Na tym schemacie Przedwiośnia, przedstawianym w dziesiątkach wariantów, wychowało się w Polsce kilka pokoleń czytelników. Do tego sposobu lektury Przedwiośnia nie mam jednak nic do dodania.

3.

Warunkiem lektury Przedwiośnia, o jakiej przed chwilą wspomniałem, było niepublikowanie w Polsce – z powodów cenzuralnych – tych utworów pisarza, w których jednoznacznie i bezwzględnie potępiał on rewolucję bolszewicką i działalność komunistów. Oprócz wspomnianego reportażu Na probostwie w Wyszkowie należała do nich na przykład książeczka Snobizm i postęp czy dramat Ponad śnieg bielszym się stanę. Jednak najważniejszymi tekstami, które przez dziesięciolecia – z powodów cenzuralnych – pomijano i które do dzisiaj nie są szerzej znane, były dwa autokomentarze pisarza do jego własnej twórczości – notabene jedyne w dorobku Żeromskiego. Tak się złożyło, że były to autokomentarze do Przedwiośnia.

Oba zostały opublikowane w 1925 roku i oba dotyczyły opinii rosyjskich recenzentów na temat Przedwiośnia, które wtedy nie ukazało się jeszcze po rosyjsku. Żeromski wykorzystał rosyjską quasi-recepcję swojej powieści do sformułowania jednoznacznych deklaracji. Przytoczę je teraz, ponieważ od nich zaczyna się główna część mojej interpretacji.

„Oświadczam krótko – pisał Żeromski – iż nigdy nie byłem zwolennikiem rewolucji, czyli mordowania ludzi przez ludzi z racji rzeczy, dóbr i pieniędzy – we wszystkich swych pismach, a w Przedwiośniu najdobitniej, potępiałem rzezie i kaźnie bolszewickie. Nikogo nie wzywałem na drogę komunizmu, lecz za pomocą tego utworu literackiego usiłowałem, o ile to jest możliwe, zabiec drogę komunizmowi, ostrzec, przerazić, odstraszyć. […] Nie zrozumiano mej przypowieści. […] Nie zrozumiano ohydy, okropności, tragedii pochodu na Belweder – sceny, przy której pisaniu serce mi się łamało. Koroną moich usiłowań stały się pochwalne artykuły w pismach moskiewskich, głoszące iż przyłączyłem się do komunistów, po prostu i bez namysłu, jakbym się oto zapisał do cyklistów albo esperantystów.”

Pomijając sprawy ideologiczne czy światopoglądowe, które zawsze wpływają na interpretację literatury, niezrozumienie powieści miało też przyczyny czysto artystyczne. Pierwsi czytelnicy nie rozumieli jeszcze nowatorskiej techniki narracyjnej Żeromskiego, która w poetyce prozy nazywana jest mową pozornie zależną lub narracją personalną (opowiadaniem z perspektywy bohatera). Do dzisiaj zresztą w naiwnych lekturach szkolnych utożsamia się poglądy Żeromskiego z myślami albo z wypowiedziami bohaterów jego powieści. I tę sprawę pisarz jasno wytłumaczył:

„W pierwszej części powieści pt. Przedwiośnie opisuję młodość gimnazjalną mego bohatera, Cezarego Baryki, w dalekim mieście Baku. Przytaczam tam najrozmaitsze dowody jego rozpuszczenia się, łobuzerii, ulicznikostwa i braku jakiejkolwiek opieki moralnej. Dla odmalowania tej sprawy – źle czy dobrze, to do rzeczy nie należy – musiałem stanąć niejako na stanowisku tego młokosa. Przytaczam tedy jego rozmaite uczucia, poglądy, myśli, wyrażenia, sprawki i awantury, patrząc na świat i życie jego oczyma i przemawiając jego językiem. To jednak, co myśli, mówi i czyni Cezary Baryka, to nie są moje myśli istotne, choć ja je wymyśliłem i tej fikcyjnej figurze podsunąłem. […] Ja i mój bohater to są dwie różne postaci. […] Jeżeli mój bohater zostaje komunistą […], to nie znaczy, ażebym ja, autor powieści, zostawał eo ipso komunistą…”

Chociaż konstrukcja narracji i jej personalny charakter są warunkiem rozumienia znaczeń w tej powieści, to – po tym autokomentarzu pisarza – poetykę opowiadania w Przedwiośniu można uznać za wyjaśnioną.

Jest jednak faktem, że prawie cała dotychczasowa tradycja odczytywania powieści Żeromskiego polegała na odpowiadaniu na pytania stawiane przez różnych bohaterów powieści albo na przyjmowaniu perspektywy jednego z nich – ewentualnie narratora. Interpretatorzy stawali się tym samym stronami powieściowych dyskusji, adwokatami poszczególnych postaci i ich racji lub, mówiąc inaczej: wpisywali się w retoryczną, wewnątrzpowieściową grę między poszczególnymi argumentami – to znaczy osobami, ideami, sytuacjami czy sformułowaniami – które Żeromski umieścił w Przedwiośniu.

Powieść Żeromskiego w zależności od perspektywy interpretatora okazywała się bądź utworem psychologicznym, bądź obyczajowym, politycznym albo biograficznym, a nawet powieścią idei – rozumianą, za Bachtinem, jako utwór polifoniczny.

Nie deprecjonując takich sposobów czytania – do których powieść zresztą sama zachęca – proponuję inną lekturę, traktującą fabularne i kompozycyjne epizody powieści tylko jako elementy jej retoryki. W tej optyce fabuła Przedwiośnia ma znaczenie dla bohatera, ale nie dla czytelnika. Czytelnik bowiem oczywiście wie, że młody Baryka ostatecznie przyłączy się do komunistów i wystąpi przeciw władzom niepodległego państwa. Powieść Żeromskiego to zatem symulacja przyczyn, dlaczego tak się stało. Inaczej mówiąc, jest ona ilustracją pytania – zadanego w formie powieści, a nie zdania gramatycznego. Pytanie to brzmi: dlaczego wśród młodych Polaków, którzy otrzymali od losu niepodległe państwo (o czym poprzednie pokolenia mogły tylko marzyć), znajdują się tacy, którzy przyłączają się do partii komunistycznej, chcącej tę niepodległość zlikwidować? A w rezultacie – jak pisał Żeromski – „pchają się do więzień, ażeby w nich gnić i cierpieć za obcy komunizm”.

W mojej propozycji lektury poetyka Przedwiośnia to dość prosta – chociaż niezwykle finezyjnie zrealizowana – konstrukcja retoryczna oparta na grze argumentów i ich zaprzeczeń. Taka konstrukcja była Żeromskiemu potrzebna jedynie po to, żeby pokazać powieściową symulację przyszłych losów młodego pokolenia Polaków, które w darze od losu otrzymało niepodległe państwo. 

I które znalazło się w epicentrum zmian cywilizacyjnych po I wojnie światowej: zmian kulturowych, społecznych, ustrojowych, ideowych, obyczajowych i wszelkich innych. I którym – jakby powiedział Herbert – z jednej strony powtarzano „stare zaklęcia ludzkości, bajki i legendy”, a z drugiej strony kuszono ich, odpowiednią w tamtym czasie, „dialektyką oprawców”, „łańcuchami tautologii”, „parcianą retoryką” czy „pojęciami jak cepy”.

Cytowane wcześniej autokomentarze Żeromskiego pozwalają pominąć całą fabułę powieści i skupić się na problemie, któremu fabuła, a równocześnie nadrzędny temat utworu są podporządkowane.

A problem Przedwiośnia jest sformułowany prosto i jednoznacznie: skąd w państwie, które dopiero co odzyskało niepodległość, biorą się młodzi ludzie, którzy ulegają antyniepodległościowej propagandzie komunistycznej? Jakie doświadczenia, jakie argumenty, idee pchają ich w ręce partii, której celem jest unicestwienie Polski, a sposobem działania – czego Baryka doświadczył w Baku – „mordowanie ludzi przez ludzi z racji rzeczy, dóbr i pieniędzy”. I kto okaże się silniejszy w walce o serca i umysły tego młodego pokolenia: „duchy z lewej” czy „duchy z prawej strony” – by odwołać się do metafory Mickiewicza z Dziadów części III.

Rzecz jednak w tym, że pytanie Żeromskiego, na które odpowiada konstrukcja Przedwiośnia, znajduje się poza powieścią. W sensie ścisłym jest nim autokomentarz pisarza, w którym Żeromski wyjaśnia intencję powieści i przyczyny jej niezrozumienia. W sensie szerszym jest to zbiór wypowiedzi pisarza na temat rewolucji bolszewickiej i działalności komunistów w Polsce rozproszony w różnych utworach z ostatnich lat jego życia. O tych dwóch kontekstach już mówiłem.

Najciekawszy jest jednak kontekst trzeci, dotąd nierekonstruowany. Przypomnę, że oryginalność oraz literacką siłę Przedwiośnia tłumaczono artystyczną odrębnością Żeromskiego i jego indywidualizmem, polegającym na odwadze dostrzegania i nazywania spraw, których nie poruszali inni pisarze. Tę, trafną zresztą, charakterystykę chcę teraz dopełnić odmienną perspektywą. Przedwiośnie Żeromskiego jest bowiem jednym z wariantów, analogicznych pytań i odpowiedzi formułowanych przez kilku innych, znanych polskich pisarzy.

Na użytek tego artykułu wybieram tylko kilka nazwisk.

A zatem, intertekstami Przedwiośnia w tej perspektywie są Ozimina oraz Idea w ruchu rewolucyjnym Wacława Berenta, Pożegnanie jesieni Witkacego, Ferdydurke Gombrowicza oraz Lewa wolna Józefa Mackiewicza. Istnieją ponadto jeszcze dwa inne interteksty powieści Żeromskiego: Zdobycie władzy oraz Zniewolony umysł Miłosza, ale o nich wspomnę na końcu. Co łączy Przedwiośnie z tymi utworami?

Ozimina oraz Idea w ruchu rewolucyjnym były reakcją Berenta na rewolucję 1905 roku. Wszystkie pytania, które Żeromski postawił w Przedwiośniu, miały swoje antecedencje w utworach Berenta. Rzecz jasna, inny był ich kontekst sytuacyjny – o niepodległości Polski dopiero marzono, o bolszewikach i partii komunistycznej nikt jeszcze nie słyszał. Berent – podobnie jak później Żeromski – pytał, jaka Polska wyłoni się z zamętu rewolucji i z nadciągającej wojny, kto i jak rozwiąże palące kwestie społeczne, jaka jest postawa młodego pokolenia wobec idei polskości i niepodległości a także: jaką grę ideami oraz życiem ludzkim prowadzą partie polityczne. Także pory roku sygnalizowane tytułami obu powieści (Ozimina, Przedwiośnie) wskazywały na identyczną symbolikę, którą uruchomili obaj pisarze.

Przedwiośnie ukazało się w listopadzie 1924 roku i rozpętało gwałtowne polemiki. Witkacy – który znał Żeromskiego – śledził dyskusję na temat Przedwiośnia i w liście do żony z 1 stycznia 1926 roku zwracał jej uwagę na „ciekawy artykuł Bronowicza w ostatnim «Skamandrze». Jest to Brun (z tej firmy War.) skazany na 8 lat za bolszewizm”. 

Czas publikacji i tytuły obu powieści pozwalają sądzić, że Przedwiośnie stało się dla Witkacego przedmiotem zamierzonej polemiki w Pożegnaniu jesieni. Żeromskiego w Przedwiośniu interesowało całe społeczeństwo, wszystkie jego grupy i warstwy. Witkacy w Pożegnaniu jesieni, tak jak Berent w Próchnie, pytał o wybory ideowe i postawy życiowe artystów. W istocie rzeczy każdy z tych pisarzy pytał o postawę tzw. warstw oświeconych – czyli polskiej inteligencji.

Witkacy pomijał kwestie narodowe, a w całej swej twórczości zadawał pytania uniwersalne. Interesowała go ludzkość i człowiek ze swoją samotnością wobec tajemnicy kosmosu, a nie konkretny naród czy poszczególni ludzie. Tak to wielokrotnie deklarował, jednak w rzeczywistości było inaczej. Wszystkie jego utwory oparte są na konkretnym doświadczeniu historycznym (z rewolucją bolszewicką w roli głównej). Jego los, aż do śmierci 18 września 1939 roku, wpisał go w historię Polski, a spoza każdej postaci jego utworów wychyla się jakaś konkretna osoba – nie wspominając o stałym temacie jego polemik, którym były narodowe cechy i mentalność Polaków. Poświęcona im rozprawa Niemyte dusze to nie jest tytuł dotyczący Marsjan.

Szczególnym przypadkiem jest w tym kontekście Ferdydurke Gombrowicza. Ze wspomnianymi utworami łączy ją temat rewolucji społecznej, która została opisana w ostatniej części powieści. Gombrowicz – podobnie jak Witkacy – uniwersalizował wszystkie tematy swoich utworów. Interesował go, całkowicie apsychologiczny, uniwersalny algorytm sytuacji i zachowań ludzkich. Taka poetyka przyniosła, co prawda, w Ferdydurke rewelacyjny efekt artystyczny, jednak jej efekt poznawczy nie wykroczył poza wiedzę w szkolnych czytankach, czyli tezę, że ludzie biedni, krzywdzeni i wyzyskiwani zemszczą się pewnego dnia na tych, którzy są bogaci, niesprawiedliwi i wyzyskują innych. Istnieje jednak w Ferdydurke – jak i w całej twórczości Gombrowicza – pewien motyw, który wpisuje tę powieść w problematykę Przedwiośnia. Jest nim postawa Gombrowicza generalnie akceptująca rewolucję społeczną – zgodnie z Nietzscheańską koncepcją dionizyjskiej odnowy świata.

Co wspólnego z Żeromskim (albo z Witkacym) ma jednak Józef Mackiewicz i jego powieść opublikowana czterdzieści lat później, bo w 1965 roku? Bardzo dużo, nawet jeszcze więcej. Punktem odniesienia dla Przedwiośnia i Pożegnania jesieni była rewolucja bolszewicka, a ponadto bohater Przedwiośnia z odwagą i poświęceniem walczył w wojnie polsko-bolszewickiej. Jest to także temat Lewej wolnej, w której pytanie o sens wojny 1920 roku, o to, czym jest bolszewizm i dlaczego tysiące młodych ludzi idzie na wojnę przeciw bolszewikom, jest lejtmotywem utworu. Intertekstem tych porównań w powieści Mackiewicza jest postać Wacława Ruczetty, inteligenta z rodziny ziemiańskiej, wykształconego w dobrej polskiej szkole i zarazem artysty.

Ruczetta, tak jak Baryka w Przedwiośniu i Atanazy Bazakbal w Pożegnaniu jesieni, przyłączy się do bolszewików (nb. tak jak ten ostatni zostanie przez nich zastrzelony).

Ale Przedwiośnie, Pożegnanie jesieni i Lewą wolną łączy coś jeszcze – a mianowicie postać Juliana Marchlewskiego. O jego epizodach w biografii twórczej Żeromskiego już wspomniałem. Co miał wspólnego z Witkacym? – całkiem sporo. Witkacy wzorował na nim postać naczelnego bolszewika w Pożegnaniu jesieni, Sajetana Tempego. Z kolei Mackiewicz – podobnie jak Żeromski – przypomniał jego rolę w wojnie polsko-bolszewickiej. Nie chodzi jednak o szczegóły biograficzne, lecz o pytanie, któremu podporządkowane są utwory wspomnianych pisarzy. Brzmiało ono – w wersji Żeromskiego – następująco: co powoduje, że wychowani w patriotycznych rodzinach wrażliwi, młodzi ludzie akceptują ideologię „mordowania ludzi przez ludzi z racji rzeczy, dóbr i pieniędzy”?

Paradoksalnie, symbolicznym pierwowzorem tego pytania był Julian Marchlewski. Ten Marchlewski, który w 1904 roku zamierzał z dumą uczyć Niemców, co znaczą słowa „Jeszcze Polska nie zginęła”, a w 1920 roku, z pomocą Armii Czerwonej, chciał przekształcić niepodległą Polskę w republikę sowiecką. Jednak każdy z pisarzy, o których wspomniałem, zarysował w swej twórczości różne możliwości odpowiedzi na to pytanie. Ich rekonstrukcja w tym miejscu wymagałaby jednak nowego artykułu. Na zakończenie zatem jeszcze dwie tezy.

Szukając źródeł przyłączania się młodych Polaków do bolszewizmu, Żeromski pokazywał przyczyny tkwiące w ludzkich emocjach, w ich wrażliwości moralnej, w relacjach rodzinnych i międzyludzkich, we wrażliwości na ludzką krzywdę, słowem, w splocie czynników psychicznych i charakterologicznych konkretnych osób. Witkacy inaczej – szukał ich w logice idei filozoficznych, tłumaczących w sposób nieodparty wielkie procesy dziejowe. Mackiewicz natomiast – w ludzkiej chęci zmieniania świata, braku refleksji nad jej środkami i konsekwencjami, a przede wszystkim w epidemicznym rozprzestrzenianiu się w ludzkich umysłach nawet najbardziej zbrodniczych idei. Ale wszyscy trzej wskazywali też wspólny motyw pchający ich bohaterów w pułapkę komunistycznej ideologii. Był nim upadek wiary w cywilizację europejską połączony z brakiem określenia swojego miejsca w świecie. Wszystkie te wątki doskonale pozbierał Miłosz w Zniewolonym umyśle, tłumacząc zaangażowanie intelektualistów w budowanie bolszewizmu poczuciem egzystencjalnej pustki, lękiem przed samotnością prowadzącym do tęsknoty za kolektywem (jakimkolwiek), a przede wszystkim potrzebą bycia użytecznym i uznanym bez oglądania się na cenę rezygnacji z własnej indywidualności. Miłosz nawiązał tu do Witkacego, który brawurowo przeprowadził tezę o transformacji dekadentyzmu w akceptację komunizmu. Erich Fromm – w odniesieniu do analogicznych procesów w Niemczech – użył określenia „ucieczka od wolności”.

Teraz zacytuję Mickiewicza: „tu zajdzie zmiana w scenach mojego widzenia”. 

Przenieśmy się w świat w roku 2015 (trochę wcześniej albo trochę później). Pewien młody człowiek wraca do kraju ojczystego, o którym niewiele wie i z którym nic go w zasadzie nie łączy. Młodość spędził w innym kraju, gdzie rodzice z trudem zarabiali na życie. Wykształcenie, które otrzymał, wystarczy do sprawnego funkcjonowania, ale nie do ubiegania się o prestiżowy zawód czy rolę społeczną. Pracę ma niepewną lub żadnej. Na państwo patrzy jak na system zorganizowanej opresji, tym bardziej, że został kiedyś pobity przez policję po jakimś meczu piłkarskim, a może, gdy wracał lekko pijany z jakiejś imprezy. Rodziny nie założył, bo jego partnerki potrzebowały stabilizacji, której nie mógł im zapewnić. Koledzy opowiadają mu o bogactwie sąsiadów, o korupcji i nepotyzmie w administracji państwowej, o kłamstwach polityków wypowiadanych z kamienną twarzą w mediach i przekonują do konieczności obalenia tego niesprawiedliwego reżimu. Pewnego dnia nasz bohater, gdy dowiaduje się, że policja zastrzeliła chłopaka z sąsiedniej dzielnicy (a może znaleziono jego zwłoki na komisariacie), przyłącza się do demonstracji, która idąc w kierunku centrum miasta, podpala samochody i rozbija szyby w sklepach. To może być w Azji, w Afryce, w Ameryce, w Europie Wschodniej albo Zachodniej. 

To może być święto wiosny, początek lub koniec lata. To może być ozimina albo pożegnanie jesieni. To może być przedwiośnie.

***

 

Sadźmy róże

Przedruk za: W. Bolecki, Sadźmy róże. Szkice o literaturze polskiej XX wieku, t. 1, Kraków 2023.

 

 

 

____________________________________________________________________________________________________________________________________

ŻEROMSKI ROZDARTA ŚWIADOMOŚĆ

Tomasz Burek

 

Tragiczny zwiastun

Niewola leży w nas samych. Niewola leży w ruchu ręki twej, kiedyś obraz niemiły odepchnął... (Róża)

Nazwany pięknie przez Juliusza Kleinera (w szkicu pisanym pod świeżym wrażeniem Wiernej rzeki – klechdy o roku 1863) pogrobowcem Powstania Styczniowego, „poetą bolesnej bezowocności” i daremności tego dziejowego czynu, „w którym nastroju było więcej niźli planu”, Żeromski z równą słusznością może być określony przeciwstawną metaforą: zwiastuna burzy rewolucyjnej 1905 roku.

Wszystkie bowiem tematyczne motywy i duchowe tony, pojawiające się we wstępnej fazie jego twórczości: zatrata, klęska, gorycz daremnych poświęceń, głucha rozpacz i egzystencjalne poczucie beznadziejności, ów „jakby przyrodzony smutek”, którego źródeł doszukiwał się Kleiner przede wszystkim w przeżyciu skutków Powstania, uszeregowane w nieco innym świetle – nabierają odwrotnego znaczenia ideowego. Pesymizm (miało się to jeszcze nieraz powtórzyć w dziejach późniejszej literatury) zaczyna pełnić funkcję ostrego protestu przeciw atmosferze mieszczańskiej poziomości życia, przeciw postawie ugody osłanianej szumnym narodowym frazesem, przeciw cynicznemu czuwaniu obłudników nad moralnym zdrowiem społeczeństwa, przeciw najgorszej spośród ideologii przystosowania się do status quo: ideologii optymizmu, co serca krzepi, a zabija szacunek dla prawdy. Charakterystyczny dla Żeromskiego z okresu Rozdziobią nas kruki, wrony... po Ludzi bezdomnych liryczny desperacjonizm staje się formą społecznego buntu, okrucieństwo widzenia i eksponowanie brzydoty – katarktycznym wyzwoleniem, krzyk rozpaczy – krzykiem natężonego życia. Tak widział to zagadnienie Julian Brun-Bronowicz w książce, która do dziś nic nie straciła ze swej prowokacyjności, w Stefana Żeromskiego tragedii pomyłek.

Pisał więc Brun o „pozornym głosie puszczyka”: – „To, co poza miejscem i czasem wydaje się tylko jeremiadą na ruinach i wieszczeniem klęski w walce z wszechmocą zła, było przede wszystkim aktem odwagi, apostolstwem prawdy”. Było wystąpieniem przeciw tryumfującej w życiu społecznym i kulturze końca dziewiętnastego stulecia oportunistycznej połaniecczyźnie i „Polsce zdziecinniałej”, tej samej, z którą nigdy nieukończoną walkę toczyć będą w pierwszych latach dwudziestego wieku czołowi szermierze radykalnej inteligencji, Stanisław Brzozowski i Wacław Nałkowski.

Filisteria, ale bynajmniej nie mydlarska, zasługująca co najwyżej na kabaretowego szczutka w nos, lecz przeciwnie, niebezpieczna, rozlana szeroko jak zdradliwe bagno, zorganizowana we własne stronnictwo polityczne, docierająca z prasą i propagandą do masowego audytorium, utajona w podświadomych odruchach i bezkrytycznie przyjmowanych postawach, przenikająca do umysłów nawet swoich zaciętych przeciwników. Echem wyznawanych przez nią „połanieckich” poglądów zabrzmią nieoczekiwanie słowa „postępowego” Prelegenta w Róży. Wyświetlając i dydaktycznie komentując przeźrocza, które, za sprawą Bożyszcza, reprezentującego tutaj myśl samego Żeromskiego, gwałtownie ujawniają wewnętrznie konfliktowy charakter niedawnej historii polskiej i zadają kłam wizjom solidarystycznym, ów Prelegent odpycha „niemiłe obrazy” o krzywdzie chłopskiej i wywołanej nią nienawiści klasowej i woła: „Musimy rzucić zasłonę na wszystko, co było w tej przeszłości okrutnego z jednej lub drugiej strony. Czas już zapomnieć i czas przebaczyć! Musimy z tej przeszłości wybrać tylko to, co nas łączy, co nas spaja, co nas podnosi, ożywia, w czym jest siła, honor i wesele życia”. Odpowiada mu Czarowic: „Ciągle się tak krzepicie i umacniacie, odwróceni od prawdy, ciągle się podpalacie i grzejecie, a zimni jesteście jak sople lodu, martwi w całych kupach jak kupy popiołu!”

Żeromski bowiem, śniąc wespół z Czarowicem sen o przyszłej Polsce idealnej – wolnej od przemocy zewnętrznej i wewnętrznej, niepodległej i sprawiedliwej – wzbraniał się w swym sumieniu patriotycznego pisarza i za żadną cenę nie chciał, jak najrozmaitsi prelegenci „czysto narodowych” partii, „rzucać zasłony” na prawdziwy przebieg dziejowych procesów, dokonujących się w życiu społecznym nowożytnej Polski, choćby go one napawały nie wiedzieć jak wielkim cierpieniem moralnym, zgrozą i goryczą. 

Nie chciał, w imieniu jednej części lub jednej warstwy narodu, podającej się za naród cały, wykluczać z wizji życia narodowego zjawisk groźnych, tragicznie splątanych, trudnych do objęcia, stających się jako dzieło jeszcze bezimienne. Nie chciał „pajęczyną obłudy zalepiać ran wygniłych”. Tak było w opowiadaniach poświęconych Powstaniu Styczniowemu. Tak było w Nagim bruku, gdzie rewolucja wylewa się na ulice fabrycznym tłumem, złachmanionym, przeżartym pracą nad siły, nędzą, chorobami i alkoholem, nie mniej natchnionym posłannictwem wolności, „męstwem, które śmiercią pogardza”. Tak było w Róży. Tak będzie w Przedwiośniu.

Całemu dziełu Żeromskiego towarzyszą symbole rozdarcia – znaki świadomości tragicznej.

Odczarowane ideały

Między szpiegami... nasze towarzysze! (Róża)

Wpatrzony w obrazy „polskiej ponurości”, świadomy krzywdy i poniżenia podstawowych mas narodu, sam upokarzany, sprzymierzony zarówno własną sytuacją, jak i odruchem serca z rozpaczą odtrąconego banity, z żywiołowym buntem wydziedziczonego proletariusza, z protestem etycznym „bezdomnego” inteligenta radykalnego, Żeromski tak dobitnie i bezkompromisowo głosił we wszystkim, co pisał (nawet gdy pisał szyfrem), dwie swoje główne idee: wyzwolenia Polski i sprawiedliwości społecznej, że sama logika moralnej pasji i krytycznych przemyśleń zdawała się prowadzić go do idei trzeciej – idei rewolucji. Uczestnicząc swoim dziełem pisarskim w treściach ideowych i procesach duchowych, które rewolucję przygotowały, Że- romski wzdrygnął się jednak na widok rzeczywistości rewolucyjnej lat 1905-1907.

Wprawdzie w pamiętnych słowach Snu o szpadzie i w Nokturnie złożył hołd mężnym żołnierzom rewolucji, socjalistom polskim, przeciwstawiając ich „milczącą golgotę” – „osiedlu Samoniewoli, gdzie wydaje wyroki wściekłość partyjna i dziennikarskie oszczerstwo”?. Zaś w cytowanym już Nagim bruku dał wstrząsającą wizję pochodu rewolucyjnego tych, co wychynęli z „rynsztoka Ojczyzny” – „wielkiego ludu” zdesperowanych pariasów. Takie tłumy ujrzy jeszcze historia XX wieku i będzie o nich mówiła literatura: od ostatniego epizodu Przedwiośnia po Nadzieję Malraux. Żeromskiego porywał patos moralny rewolucyjnej walki o wolność i o przemianę nieludzkich warunków życia, ale odstręczała go klasowa treść proletariackich wystąpień, mierził duch przemocy i fanatycznego doktrynerstwa.

W przebiegu krwawych wydarzeń odsłoniły się pisarzowi spoza szlachetnych ideałów i wzniosłych haseł interesy poszczególnych grup, brutalne żądze, wzajemna nienawiść różnych politycznych odłamów polskiego społeczeństwa, ohyda skrytobójstwa i prowokacji, pociąg do bandytyzmu, przerażająca łatwość zdrady. Widziana od góry od strony przywódców stronnictw oraz ich elit kierowniczych – rewolucja jawiła się Żeromskiemu jako walka o przyszłe „urzędy, dostojeństwa, tytuły, zaszczyty i dochody”. Nie żyła już pieśnią prometejską o wolności. Żyła tajną intrygą i cynizmem. To nic, że osąd ten wypowiada w Róży Anzelm - szpieg i prowokator. Tak samo myśli bowiem medium autora – Czarowic.

„Cuchnęła ze wszech stron kariera, żądza urzędu, pycha, pragnienie władzy... Dobrze to pojmował w tej chwili, że się zawiódł na tych wszystkich, którym najbezwględniej ufał, którym najwierniej służył w przekonaniu, że służy ojczyźnie. Zawiódł się oto na sile wszelkich polskich prawd, na wartości prądów [...]”.

Nie pozostawia miejsca na wolnościowo-romantyczne mrzonki również i to oblicze, jakie ukazuje rewolucja widziana ode dna, od strony „cuchnących, dzikich wsi”, od strony „rzesz ciemnego proletariackiego mrowia”, od strony rozkiełznanego żywiołu, umiejące- go tylko nienawidzić i niszczyć, wrogiego kulturze, obojętnego wobec ojczystej tradycji. Zwłaszcza w dniach klęski, gdy szaleje biały terror klas posiadających i represje rządu, bezbronne, pokonane, wielkomiejskie rzesze łatwo ulegają dezorganizacji i rozproszeniu, wykolejają się, mieszają ze zbrodniczymi elementami lumpenproletariackimi, nierzadko przechodzą na służbę ciemięzcy i – odpływając od rewolucji – napływają do ochrany. Toteż śmiertelną zgrozą tchną słowa Osta z Róży, cztery słowa, które wyrażają moralną udrękę i naj- głębsze rozczarowanie Żeromskiego: „Między szpiegami... nasze towarzysze!”.

Krótko mówiąc, dzieje idealizmu społecznego, co poddany został próbie rewolucyjnej rzeczywistości, zamieniły się pod piórem Żeromskiego w dzieje grzechu. Nie darmo w powieści opatrzonej takim właśnie tytułem dostrzegł Wilhelm Feldman „liryczno-obrazową transpozycję wszystkich tych rozczarowań, jakie życie nam zgotowało. Jakąś wizję potworną o człowieku i jego możliwościach.

Wyzwanie szatana

Czarowic: Czy wyjdzie kiedy Polska ze swego więzienia w towarzystwie anioła, żeby zstąpić do niezmierzonych boskich prac?... Anzelm: Nigdy tego nie będzie na tym miejscu! Wiecznie tu będzie kaźń, wiecznie tu będzie żandarm pluł w ślepie „walecznych” polskich wariatów... (Róża) 

Skoro nie przez „partyjnictwo”, nie przez klasowy ruch robotniczy, odżegnujący się ustami Zagozdy od idei jedności narodu („pod jaką- że to chorągwią mam stanąć ze stańczykiem, ugodowcem, z ugodo-endekiem, którzy znieważają wszystko, za co ja wydałem życie na tyle ran?... Nie wiem, co to jest naród”), to którędy? Gdzie szukać drogowskazów dla twórczości historycznej w warunkach rozpadu wartości i pośród tragicznego kryzysu wszystkich idei? Otrząsnąwszy się po „pogromie idealizmu na całej linii”, „pogromie wielkiej romantyki”, bohater Żeromskiego, ów laicki święty z rodu Raduskich, Ju- dymów, Bodzantych, zaczyna przechodzić znamienne przeobrażenie. Porzuca stopniowo programy filantropijne, humanitarne, utopijne, to wszystko, co zdaje mu się ideologią dziejowej niemocy, i wyzywa szatana historii współczesnej na jego własnym terenie: poszukuje zbawienia społecznego i narodowego w realnej sile. W sile militarnej, technicznej, organizacyjnej. Stąd właśnie sens jak najbardziej aktualny miały rozmyślania Józefa Odrowąża w ostatnim rozdziale Wiernej rzeki: „Jakże tęsknił do wodza, do nieubłaganego, żelaznego strategika, który uderzy nogą w krwawą ziemię i obudzi legiony! [...] Zagasły w nim wszystkie wspomnienia i została jedna tylko żądza: stanąć w szeregu, słuchać rozkazu”. Z drugiej zaś strony podobnym nastawieniem tłumaczy się wzmożone w ostatnich latach przed wojną zainteresowanie Żeromskiego koncepcjami syndykalistycznymi Georges'a Sorela i jego uczniów: i tutaj bowiem chodziło o karność, o zdyscyplinowanie, o męskie cnoty, o heroiczny tym razem etos proletariatu.

Wiosną 1913 roku w listach do pierwszej żony, Oktawii, zwierzał się Żeromski z projektów powieści, która miała dotyczyć zagadnień społecznych na Zachodzie. „Chciałbym w swej książce objąć całą tę ekstazę nowoczesną, masowe marzenia tłumów nieszczęśliwych, które się wyładowują w strajkach i w marzeniu o strajku powszechnym, a zarazem przedstawić upadek religii i brak czegoś, co musi się stać religia 13. A w ostatniej dekadzie czerwca, już w trakcie pracy nad Walką z szatanem, dodawał: „Ciągle mi się wydaje, że cały świat nowoczesny stoi na progu wielkiej społecznej rewolucji, i wyrazem tego uczucia będzie moja powieść”.

Rozłamana konstrukcyjnie przez wydarzenia wojenne, a więc siłą rzeczy przez napływ nowych doświadczeń i problemów, trylogia powieściowa Żeromskiego, stanowiąca w zamyśle syntezę i wielką panoramę świata współczesnego, nie należy do dzieł udanych. Szczególnie dwa pierwsze tomy, Nawracanie Judasza i Zamieć (obydwa wydane w roku 1916, podczas gdy tom trzeci, Charitas, dopiero w 1919), nosiły znamiona artystycznej niecierpliwości i społecznej dezorientacji. Ale te ledwo postawione i natychmiast zwalone drogowskazy, ginące w historycznej zawierusze, są mimo wszystko ciągle godne uwagi jako świadectwo przemyśleń, rozpoczynających ostatni etap w twórczości Żeromskiego.

Przede wszystkim na przykładzie bohatera literackiego, który znajduje się w centrum początkowych tomów trylogii, prześledzić można dokładnie kryzys wzoru osobowego radykalnego inteligenta społecznika. Kryzys spowodowany tym, że pozytywny bohater – człowiek ideowy, nosiciel społecznych przekonań i marzeń inteligenckiej elity, chociaż nadal, jak w tylu poprzednich książkach Żeromskiego, snuje projekty o wielkiej naprawie i o ulżeniu doli najbardziej upośledzonych w ojczyźnie, to po raz pierwszy nie chce poprzestać na izolowanych i bezsilnych próbach reformatorskich, nie chce po- przestać na rewolucji anielskiej, lecz kieruje się poczuciem rzeczywistości i dąży do zdobycia praktycznej władzy i kierownictwa nad procesami społeczno-twórczymi. Dawny bojownik przemienia się w me- nedżera.

Na początku tej przemiany duchowej Ryszard Nienaski – bo o nim mówimy – odbywa wędrówkę po nowoczesnym świecie w poszukiwaniu źródeł narodowego rozrostu i zbiorowej mocy. W pejzażu wielkoprzemysłowego Zachodu odkrywa potęgę zorganizowanej aktywności, pulsowanie pracy, piękno industrializmu. Zanurzony w rozgwarze miejskiej metropolii szuka nowej wiary społecznej i wreszcie trafia na tłumne zgromadzenie zwolenników sorelowskiego syndykalizmu. Teoria Sorela przeciwstawiała zdobywczą i ascetyczną etykę wytwórców hedonistycznemu światu użycia i konsumpcji. Nie przemawiały do Nienaskiego wszystkie tezy sorelizmu, uważał on, że syndykalizm w wersji sorelowskiej stanowi ideologię wyższych, wykwalifikowanych i lepiej uposażonych warstw proletariatu przemysłowego, że natomiast milczeniem pomija sprawę bezrobotnych i nie rozwiązuje problemu nędzy. Ale prowadząc spór z ideami syndykalistycznymi, pozostawał mimo to w orbicie ich przyciągania. Raz patrzał na sorelizm z polskiej perspektywy – z perspektywy owego „misterium, jakim jest nędza” – i nie znajdywał tu odpowiedzi na własne, najbardziej palące pytania: co robić, aby nie powtarzało się w nieskończoność to samo, co miał zawsze przed oczami w kraju: „młodzież, bieda (największe i jedyne polskie bogactwo), bezsilne związki i bezsilne pieśni”. Innym razem jednak patrzał na polskie problemy przez pryzmat wskazań zawartych w Réflexions sur la violence.

Głośna książka Sorela usprawiedliwiała i propagowała przemoc jako metodę walki proletariatu o zapanowanie nad cywilizacją, którą proletariat wytwarza. Na gwałt bezprawia należało odpowiedzieć kolektywnym gwałtem. Otóż Nienaski, porównując z tą ideą, zrodzoną przez nowoczesny świat realistycznych i pragmatycznych działań, swoje młodzieńcze inspiracje i doświadczenia ideowe („sekretne czytanie »czerwonych broszurek«” itp.), sprowadzające się do programu moralnego odrodzenia jednostek i stanowiące mieszaninę poglądów ewangelicznego chrystianizmu, utopijnego socjalizmu i demokratyzmu, postanowił przejąć od Sorela metodę skutecznej walki – siłę i gwałt. W „walce z szatanem” współczesnej historii – z szatanem ucisku, niewoli, krzywdy i nędzy - postanawiał użyć środków szatańskich, czyli takich, jakie wytworzyła praktyka życia, nieoglądająca się na ewangeliczne ideały.

Jednakże Nienaski odnalazł realną siłę, pozwalającą mu pokierować procesami zbiorowymi, bynajmniej nie w środowisku rewolucyjnym, jak można się było spodziewać po wcześniejszych zapowiedziach i akcentach, nie w zorganizowanej i solidarnej akcji dźwigających się mas robotniczych, który to proces, zgodnie z początkowymi, sorelowskimi założeniami powieści, napełniać miał bohatera uniesieniem i oczekiwaniem radykalnej przemiany; znalazł tę siłę na przeciwległym biegunie społecznym – w środowisku wielkiego kapitału finansowego, pośród cynicznych aferzystów i arywistów. Postanowił zostać człowiekiem tak trzeźwym i bezwzględnym jak oni, a pragnąc zdobyć wielkie pieniądze, potrzebne mu do torowania dróg postępu społecznego w kraju, zaczął szukać szczęścia na paryskiej giełdzie; wreszcie, dzięki szczęśliwie odziedziczonej, olbrzymiej fortunie, zajął się skupywaniem podkrakowskich pól węglowych i walką z ekspansją niemieckiego kapitału. Poślubiwszy zaś elegancką i w każdym calu „paryską” Xenię Granowską, nabrał pod jej wpływem upodobania do zbytku i dobrobytu, otoczył się wykwintem. Założył mieszczański dom. Zdobył w końcu znaczenie i wysoką pozycję w hierarchii społecznej.

Od Judyma do Nienaskiego – jakże uderzająca przemiana! Ale mimo zewnętrznej paradoksalności niepozbawiona swoistej logiki historycznej. W podobny bowiem sposób, co bohater Nawracania Judasza i Zamieci, będzie ewoluowało pokolenie radykalno-patriotycznej inteligencji, a przynajmniej ta znaczna część pokoleniowej formacji „ludzi bezdomnych” i „ludzi podziemnych”, która już wkrótce zrobi widoczną karierę i obejmie w odrodzonym państwie kierownictwo procesami politycznymi i gospodarczymi.

Jeszcze w trakcie pracy nad trylogią Żeromski zaczął zdawać sobie sprawę, że synteza ideowa, usymbolizowana w dziejach Ryszarda Nienaskiego, jest syntezą niespójną; że biografia bohatera jest raczej obrazem kryzysu i rozpadu dotychczasowej ideologii niepodległościowej ideologii z „socjalistycznym defektem” – niż obrazem jej wzrostu i historycznego zwycięstwa. Przecież społeczna treść kariery Ryszarda Nienaskiego, kariery ocierającej się o śliskie drogi afer finansowych, o giełdę, o banki, była jednoznaczna. Miała posmak oportunizmu i arywizmu. Niewiele pozostawało z ideałów, czerwonych broszurek”, a raczej pozostawały one tylko ideałami, tylko „młodocianymi pięknościami” ze sfery górnych wspomnień, bowiem praktyka „dni i uczynków” nowo kreowanego (mniejsza, że przez szczęśliwy przypadek) potentata finansowego szła zupełnie odrębną, swoją własną, przyziemną i realną drogą. I jeżeli w swoich inwestycyjnych przedsięwzięciach i inicjatywach Nienaski kierował się patriotyzmem, nie zmieniało to faktu, że był to już patriotyzm określonego stanu posiadania”. Położenie społeczne Nienaskiego uległo zasadniczej metamorfozie, z inteligenta-najemnika, jakim był dotychczas, przeobraził się we właściciela środków produkcji, we władcę i dysponenta cudzej pracy. Bez wątpienia szło temu „dobremu kapitaliście” nie tylko o egoistyczne korzyści, ale o pomyślność ogółu, o rozwój narodowego przemysłu, o rozbudzenie energii ekonomicznej, o wykorzystanie kapitału finansowego za- równo w odbudowie niezależnego, silnego państwa polskiego, jak i w poprawie położenia warstw społecznych najbardziej upośledzonych („wchłaniać w miarę sił pierwiastki biedy polskiej i przeistaczać je w miarę możności na żywioł nowej pracy”). Niemniej, był to przecież jawny wybór innej niż socjalistyczna drogi rozwoju, chociaż deklaracje i postulaty Nienaskiego mówiły o sprawiedliwości społecznej jako celu.

Nienaski poniósł gwałtowną śmierć na długo przed zakończeniem trylogii (zginął zamordowany przez fanatyków z anarchistyczno-równościowego związku „Mścicieli”), toteż nie mógł widzieć wszystkich konsekwencji dokonanego przez siebie wyboru. Dostrzegł je natomiast po roku 1918 z jakąś przeraźliwą jasnością sam Żeromski. Te konsekwencje wynikłe z pomylenia ideowych dróg – to tragizm powojennej rzeczywistości polskiej.

Krótko trwał sen Żeromskiego o „Polsce z ducha”, o natchnionej odwagą wielkich reform inteligencji, obejmującej przywództwo w odrodzonym państwie polskim. „Muszę patrzeć, jak pycha bogaczów, spryt kanalii i dorobkiewiczów egoizm, wszystko w Polsce zamieniając na kawał, po staremu wzdłuż i wszerz rozbija się i hula1”. Z bolesnego, nieulękłego wpatrywania się we współczesne dzieje rosło – Przedwiośnie.

Droga Cezarego Baryki

Moje rozumienie było zawsze pomyłką. Każdy uczynek, każdy akt dokonany przez moje serce - chybiał celu. Wszystko zawsze inaczej wypadało, niżem zamierzył, przewidział, obliczył. Wszystko inaczej się stało, niżem wyśnił. Poza moim logicznym wywodem wszystko szło stronami, swoją własną drogą. (Pomyłki) 

Powieść ta, ukończona w drugiej połowie września 1924, została opublikowana późną jesienią tego samego roku. Niebawem stała się przedmiotem zażartej, nieprzebierającej w środkach polemiki prasowej. Gwałtownie atakowana w prasie chadecko-endeckiej była określana dosłownie mianem „cuchnącej kloaki”. Z drugiej strony wywołała głębokie poruszenie w kołach lewicowych, pośród komunistów i radykalnie nastrojonej młodzieży. Dowodem poświęcone Żeromskiemu wiersze Władysława Broniewskiego, Brunona Jasieńskiego, Leona Kruczkowskiego (Cezarego Baryki elegia na śmierć Stefana Żeromskiego). Wymownym świadectwem – książka Bronowicza. Wagę Przedwiośnia w tym względzie dobrze opisał już z dystansu historycznego Andrzej Stawar. „Byli ludzie, którzy całe partie powieści czytali ze łzami w oczach. Tu trzeba znać ówczesną atmosferę. W kołach nie tylko prawicowych, ale centrowych panowała tendencja zmierzająca do starannej izolacji komunizmu, do wytworzenia koło ruchu atmosfery obcości, postronności, czegoś sztucznie wprowadzonego w życie polskie. Przedwiośnie w istocie złamało tę izolację – pisarz o największym autorytecie wśród współczesnych wprowadził zagadnienie komunizmu do literatury, jako istotną sprawę współczesnego bytu narodowego”.

Zarazem, wbrew upraszczającym wymowę Przedwiośnia przejaskrawieniom i nadinterpretacjom ideologicznej publicystyki, tej z lewa i tej z prawa, powieść Żeromskiego wtrącała polskie trzy grosze w istocie argumenty pełne problemowości, nacechowane głębokim tragizmem – do nowoczesnej debaty nad rzeczywistością przedstawioną w literaturze Zachodu.

„W tej ostatniej powieści rozmach i pewność siebie jakby doprowadziły go do czegoś, co wygląda na nonszalancję, na niedbałość” – zauważył Irzykowski w artykule Burzliwa rzeka rzeczy. Istotnie, Żeromski nie autoryzował tutaj żadnego stanowiska, nie obserwował rzeczywistości z jednej, wyłącznej, całkowicie przez siebie aprobowanej (i domagającej się aprobaty czytelników) pozycji bohatera pozytywnego, operował kilkoma na raz perspektywami narracyjnymi i odrębnymi punktami widzenia, nie identyfikując się w pełni z żadnym spośród ideologicznych programów, prezentowanych w powieści. Dezintegracja skostniałych hierarchii ideowych, wiedza niewiedzy, wyzwoliła w Żeromskim artystę i paradoksalnie przywróciła mu „pewność siebie”, ów niewymuszony, wspaniały rozmach. Nowy styl Przedwiośnia polegał częściowo na „stendhalowskich” skrótach, zagęszczeniach i nagłych przyspieszeniach narracji. Polegał na odrzuceniu młodopolskiej wielomówności, intensywnie poetyzowanego słownictwa, wszystkiego, co czyniło te manierę pisarską nieznośną dla nowego pokolenia, kontaktującego się już z lapidarnym, niejedno- krotnie oschłym językiem awangardy. To jednak, co najbardziej zbliżyło Przedwiośnie do nowych czasów, to nie tylko funkcjonalizm, oszczędność i zarazem potoczność języka, nie tylko „brulionowa” luźność konstrukcji; to przede wszystkim – wielopłaszczyznowy ogląd zjawisk, poliwalentny i „niepewny” wygląd przedstawionego świata.

Wielopłaszczyznowym zjawiskiem okaże się zatem rewolucja rosyjska, ponieważ optyka jej widzenia będzie w powieści celowo zwielokrotniona. W oczach matki Cezarego rewolucja to po prostu gwałty i grabieże, morze cierpień, niezawiniona męka prostych ludzi; w oczach jej męża, Seweryna Baryki – to absurd dziejowy, który niszczy społeczeństwo, wytwarzając w miejsce dawnej – nową tyranię; w oczach młodzika Cezarego jednak, rewolucja to zarówno upajająca awantura, jak i groźne doświadczenie zbiorowe, ale także coś więcej – prawo moralne, które w sobie zawiera, prawo historyczne, które ze sobą przynosi. Podobnie wielopłaszczyznowym zjawiskiem okaże się rzeczywistość polska, oglądana z jakże oddalonych od siebie perspektyw. Najpierw – z perspektywy pozornej sielanki nawłockiej, gdzie jawi się jako rozkoszny i lekkomyślny (w zestawieniu z wtajemniczeniem rewolucyjnym Cezarego) cud feudalnego anachronizmu. Później – z gabinetu wysokiego urzędnika państwowego, Szymona Gajowca, ewolucjonisty i realisty, przez którego usta przemawiają nie tak łatwe do odparcia racje odrodzonego państwa, budowanego z konieczności nieumiejętnymi rękami”. Wreszcie – będzie to Polska widziana za pośrednictwem komunistycznego zebrania, poprzez statystyczne wyliczenia i fakty, przytoczone w referacie i w wypowiedziach dyskutantów, a mówiące o nierozwiązanych problemach mniejszości narodowych, o upośledzeniu klasy robotniczej, o nadużyciach administracji państwowej i łamaniu prawa.

Zwróćmy uwagę, że każda z wprowadzonych perspektyw ma w powieści własną dialektykę. Nawłoć jest moralnie odrażająca, ale i pełna uroku: hojnie obdarza Cezarego okazjami szczęścia i miłości, daje mu oczarowanie zmysłowe, ale zarazem wypala go wewnętrznie. Gajowiec uważa wolne państwo za zbiorowego wykonawcę i realizatora testamentu ideowego, pozostawionego przez myślicieli Polski podziemnej, Mariana Bohusza, Stanisława Krzemińskiego i Edwarda Abramowskiego, ale jednocześnie, jako urzędnik państwowy, usprawiedliwiający istnienie policji, wojska, politycznego ucisku, przyczynia się do rozpadu owych idealnych koncepcji ustrojowych, które postulowały przecież sprawiedliwość bezwzględną dla każdego człowieka i obywatela”. Akceptując nadal myśl społeczną Abramowskiego („pracujemy dzień i noc, bez wytchnienia, szerzymy i spełnia- my twe marzenia”), w praktyce ją neguje, energicznie odsuwa w sferę nierealizowalnej utopii („Ale całość jego nauki było to marzenie na jawie o społeczeństwie... samo życie po tysiąc razy zaprzeczyło marzeniom tego społecznego mistyka”). Toteż nie mogą nie brzmieć bezwiedną ironią słowa Gajowca: „Patrzę na jego kochany portret i powtarzam mu codziennie: śpij spokojnie, jasny duchu!”. Na koniec perspektywa radykalizmu komunistycznego: ona także zmienia ciągle swe znaczenie w powieści. Kiedy jest perspektywą „ideowca najczystszej wody”, ale jednocześnie sekciarza, Antoniego Lulka, zdaje się grozić uproszczeniem i zacieśnieniem złożonych problemów życia polskiego do jednej doktryny. Rezonujący Lulek to jakby niebezpieczna pułapka na drodze Cezarego Baryki; stąd może jego nazwisko, które oznacza trucicielskie ziele, szalej, odurzający blekot. Ale tenże Lulek wprowadza młodego Barykę na owo zebranie komunistyczne, w czasie którego – z ust prelegentki i innych działaczy ruchu – padają „straszne prawdy” o współczesnej Polsce (niemal dosłownie przeniesione przez pisarza do powieści z autentycznych dokumentów).

Również w wypadku Cezarego Baryki trudno byłoby mówić o jakiejkolwiek (z góry przez autora wyznaczonej) jednolitości bądź jednoznacznej postawie. Na odwrót, w jego szarpaninie wewnętrznej, po powrocie do kraju, wypowiadało się rozdwajające doświadczenie współczesnej rzeczywistości polskiej. Reprezentując wobec reformistycznych i stabilizacyjnych koncepcji państwowych Gajowca świadomość nierozwiązanych zagadnień społecznych i politycznych, pytając niecierpliwie, „co się robi, żeby skasować niewolę biednych ludzi, niewolę wewnętrzną”, i wyrażając swój gniew, rozczarowanie, nieufność, stawał się rzecznikiem radykalnej krytyki i rewolucyjnego protestu. Z drugiej jednak strony formułował poważne zastrzeżenia pod adresem ideologii komunistycznej. Po zapoznaniu się z materiałami obrazującymi położenie współczesnej klasy robotniczej w Polsce, jej zwyrodnienie fizyczne i niedorozwój kulturalny, zadawał polskim komunistom pytanie, jak w takim razie klasa najbardziej chora w chorym społeczeństwie ma doprowadzić owo społeczeństwo do zdrowia, w jaki sposób warstwa pozbawiona kultury może pretendować do roli awangardowego czynnika dziejowego.

Żeromski nie czynił Cezarego Baryki powieściowym rezonerem. Głos głównego bohatera Przedwiośnia był pytaniem, nigdy odpowiedzią. Wypowiadając niejednokrotnie rozdarcie samego autora i zapytując w jego imieniu o „wielką ideę Polski”, która mogłaby konkurować z natchnionym „odwagą Lenina” – „dziełem nieznanym” rewolucji bolszewickiej, z ową „nieznaną przemianą starego więzienia”, „niewątpliwie wielką próbą naprawy ludzkości”, młody Baryka nie tylko nie miał gotowej odpowiedzi i nie znajdował wyjścia z dylematu, ale sam stawał się obiektem pytającej świadomości, zagadnieniem bez rozwiązania. Stawał się w całym tego słowa znaczeniu bohaterem problematycznym.

Kiedy bowiem Cezary Baryka pytał o współczesną Polskę, czym właściwie jest: republiką demokratyczną czy państwem ucisku, to zarazem Polska, symbolicznie obecna w świadomości pisarza, pytała o Cezarego Barykę: pytała o prawomocność jego synowskiego buntu.

Dlatego powieść badała jego rodowód, doświadczenie biograficzne, upokorzenie, klęskę osobistą i zawód miłosny, przemiany losu, l'education sentimentale i gniew społecznego sumienia: jakie tam nurty duchowe płynęły i jak głębokie były ich źródła. Zdeklasowany wskutek przewrotu inteligent o pochodzeniu szlachecko-burżuazyjnym, przybysz z ogarniętej rewolucyjnym pożarem Rosji, gdzie przed laty jego rodzice osiedlili się i wiedli całkiem dostatni żywot, a równocześnie potomek obywatela Kaliksta Baryki, który bez mała sto lat wcześniej przystąpił do Powstania Listopadowego – Cezary Baryka stanowił ucieleśnione pytanie o ciągłość i przemianę – i o nową treść historyczną – radykalizmu polskiego. Jaką drogą pójdzie ów radykalizm? Gdzie jego miejsce w epoce ogarniętej płomieniami powstań robotniczych? Czy nawiąże nici z wolnościową i demokratyczną tradycją, czy odnowi koncepcje „społecznych marzycieli i bardziej bezkompromisowo niż oportunistyczne pokolenie Gajowców poprowadzi dzieło reformy? Czy odwrotnie, świadomy paraliżu demokracji, rozsadzanej przez sprzeczności i ograniczenia wewnętrzne, dotkniętej zwyrodnieniem bezprawia, sankcjonującej krzywdę i niesprawiedliwość, da się porwać wirom komunistycznego przewrotu? Żeromski wstrząsał się przed „ohydą, okropnością, tragedią” rewolucji społecznej. Serce mu się łamało, ale nie powstrzymał Baryki. Pozwolił mu pójść jego własną, odrębną od swojej drogą. „Manifestacja wyszła nagle z placu i ruszyła pod Belweder. W pierwszym szeregu znacznego tłumu szli ująwszy się pod ręce ideowi przedstawiciele, między innymi Lulek i Baryka. Baryka w samym środku, ubrany w lejbik żołnierski i czapkę żołnierską. – Śpiewali”. I w tym brutalnym jak spazm i jeszcze niczego nieprzesądzającym akordzie finalnym Przedwiośnia było zwycięstwo Żeromskiego jako artysty – jego sięgnięcie we wzruszenia dalekich pokoleń. Ale bo też pokolenia dalekie Polski wiedzieć powinny i pamiętać, że ów tour de force, wyczyn i (auto)prowokację zarazem, okupił Żeromski ceną najwyższą: Przedwiośnie skróciło mu życie. Przeżył swą ostatnią, ze wszystkich stron szarpaną powieść zaledwie o rok i umarł 25 listopada 1925, mając lat sześćdziesiąt niespełna. Nie zdążył napisać powieści Wiosna, która w zamyśle artysty miała dopełnić Przedwiośnie, odsłaniając jego sens, jego prostą narodową ideę.

Epilog

12 maja następnego roku poniekąd śladem Baryki ruszył na Belweder Piłsudski.

 

***

Niewybaczalne sentymenty

Przedruk za: T. Burek, Niewybaczalne sentymenty, Warszawa 2011.

____________________________________________________________________________________________________________________________________

POLSKA, WIECZNY ROMANS ŻEROMSKIEGO

Dariusz Gawin

 

Uczucie znużenia, które pamiętamy z lekcji poświęconych Przedwiośniu, brało się stąd, że szkoła czasów realnego socjalizmu próbowała na siłę uczynić z Żeromskiego proroka władzy ludowej. Sztampowa interpretacja losów Baryki widziała w nim ucieleśnienie drogi radykalnej, wrażliwej na krzywdę społeczną inteligencji, która, nie mogąc odnaleźć się w „,burżuazyjno-obszarniczej” Polsce, nieuchronnie zmierzała ku partii komunistycznej – jedynej sile zapewniającej przezwyciężenie nędzy i wyzysku mas ludowych. Wspominano co prawda o rozterkach inteligentów, jednak dodawano zaraz, że musiały się skończyć uznaniem przywództwa partii komunistycznej: tylko ona dysponowała bowiem naukową wiedzą co trzeba zrobić, aby urzeczywistnić sentymentalną utopię „szklanych domów”. Dowodem miała być naturalnie końcowa scena powieści, w której Baryka wraz z komunistami szedł na czele robotniczego pochodu na Belweder. Ta interpretacja była tym łatwiejsza do przeprowadzenia, że władza ludowa skutecznie postarała się o to, aby takie utwory Żeromskiego jak Na probostwie w Wyszkowie, Snobizm i postęp czy publicystyka społeczna i polityczna zebrana w tomie Bicze z piasku – utwory, w których Żeromski jednoznacznie zwalczał moskiewski bolszewizm – nie miały żadnych szans na dotarcie do szerszej publiczności.

Jednak nawet jeśli ktoś miał dostęp do zakazanych przez kilkadziesiąt lat pism politycznych Żeromskiego, w naturalny sposób bardziej koncentrował się przy ich lekturze na bezlitosnej krytyce Marchlewskiego, Dzierżyńskiego i Kohna, bezwiednie czyniąc tym samym z autora Przedwiośnia – by posłużyć się frazą zapożyczoną z Gombrowicza – „pistolet, z którego strzelano do komunizmu”. Te dwa przeciwstawne sposoby odczytania politycznego charakteru ostatniego okresu twórczości Żeromskiego, choć antagonistyczne wobec siebie nawzajem, uniemożliwiały dostrzeżenie faktu, że właściwym tematem Żeromskiego nie było ani propagowanie komunizmu ani też – co znacznie bliższe prawdy – walka z nim, lecz sama Polska. I właśnie dlatego, w okolicznościach nie obciążonych balastem komunistycznego doświadczenia, warto sięgać na nowo po Przedwiośnie.

Polska w XX wieku zaczynała się trzy razy. Każdy z tych z tych aktów założycielskich miał miejsce w zupełnie innych okolicznościach. Inny był przecież punkt wyjścia zarówno w 1918, w 1944 jak i 1989 roku. Dwóm pierwszym aktom założycielskim towarzyszyły powieści, które z perspektywy następnych pokoleń stały się świadectwami nadziei i rozczarowań towarzyszących owym szczególnym, tajemniczym i wyjątkowym momentom dziejów, jakimi są momenty historycznych początków – dla tej formy polskiego życia, która zrodziła się w 1918 roku rolę symbolu pełni właśnie Przedwiośnie; dla rzeczywistości zrodzonej w 1944 roku symbolem takim stał się Popiół i diament Andrzejewskiego, symbolem, zwielokrotnionym za sprawą ekranizacji Andrzeja Wajdy. Jest natomiast rzeczą zastanawiającą, iż trzeci z dwudziestowiecznych „początków Polski”, trzeci z aktów założycielskich polskiego życia w kończącym się właśnie stuleciu, nie posiada dzieła-symbolu, znaczącego granicę pomiędzy nowym i starym. Łatwiej jest przy tym być może wytłumaczyć nieobecność powieści, która mogłaby pełnić rolę symbolu przełomu 1989, czy też podsumowywać pierwsze lata III Rzeczpospolitej. Prorocy ponowoczesności już od wielu lat głoszą przecież kres wielkiej realistycznej prozy. Symptomem wyczerpania się społecznej funkcji powieści było już z pewnością daremne oczekiwanie na wielką powieść współczesną w latach 70. i 80., tak bogatych w historyczne wydarzenia. Społeczne funkcje powieści przejęło wtedy kino – czym innym bowiem, jak nie „wielkimi narracjami o współczesności” były filmy kina moralnego niepokoju czy takie obrazy jak Człowiek z marmuru i Człowiek z żelaza Wajdy? Nie dziwi zatem brak wielkich politycznych powieści po 1989 r., lecz raczej brak filmów opisujących z pozycji politycznych i społecznych nową rzeczywistość w duchu tamtej, nie tak przecież odległej w sensie historycznym, tradycji. Znaczące są tutaj przede wszystkim decyzje Wajdy – nie nakręcił on, co mogło wydawać się najbardziej oczywistym rozwiązaniem, dalszego ciągu losów rodziny Birkutów (kogo dziś grałaby Krystyna Janda-bussineswoman, dziennikarkę pracującą w prywatnych mediach? kim byłby ich syn, trzeci, po bohaterze socjalistycznego współzawodnictwa pracy i dysydencie solidarnościowym, przedstawiciel klanu Birkutów?). Zarzucił także pomysł ekranizacji Przedwiośnia, o którym mówił jeszcze w latach 60. Jego wybór padł na Pana Tadeusza, a więc na narodowy poemat, pozbawiony jakichkolwiek odniesień do współczesnych realiów. Poemat proponujący mit polskości w stanie czystym pod postacią Soplicowa. Po mit dworu, ucieleśniony tym razem w Nawłoci, sięgnął również Żeromski pisząc Przedwiośnie.

Pan Tadeusz to utwór przesycony nostalgią, pozbawiony wymiaru politycznego, jeśli przez politykę rozumieć działanie, świadome kształtowanie dramatu dziejów i dlatego jego ekranizacja nie może pełnić roli dzieła-symbolu nowego początku. Dlatego wobec braku takich dzieł, braku powieści i filmów opisujących nasze własne doświadczenie „rozpoczynania na nowo Polski”, rośnie dla nas znaczenie Przedwiośnia. Nie chodzi tu z oczywistych względów o podobieństwo historycznego kontekstu; chodzi raczej o podobieństwo sytuacji, w której budowa nowej Polski rozpoczyna się w warunkach pełnej wolności. Właśnie ta okoliczność przemawia za wyborem Przedwiośnia, jako klucza pomocnego w zrozumieniu naszych własnych doświadczeń. To wolność bowiem łączy rok 1989 z rokiem 1918 i to jej brak w roku 1944 sprawia, że dylematy pokolenia Popiołu i diamentu są dla nas obce. Doświadczenie rozpoczynania na nowo Polski w warunkach zniewolenia, które stało się udziałem pokolenia Maćka Chełmickiego, było tak długo żywe, jak długo trwała „ludowa władza” – zresztą powieść Andrzejewskiego, pełna niedopowiedzeń i zafałszowań, sama stanowi świadectwo tego zniewolenia. Po 1989 roku dylematy moralne, które opisywał Andrzejewski stały się historyczne, natomiast dynamika nadziei i rozczarowań opisywana przez Żeromskiego, dynamika uczuć, które mogą być autentyczne tylko wtedy, gdy kształt rozpoczynającej się na nowo Polski zależy wyłącznie od nas samych, stała się także naszym udziałem. To prawda: początki III Rzeczpospolitej były bez porównania łatwiejsze niż tej, która w 1918 roku powstawała po ponad stu dwudziestu latach niewoli – my przecież mieliśmy już państwo, niedoskonałe, niesuwerenne, lecz jednak już istniejące. To prawda: nie musieliśmy toczyć wojny o granice, a niepodległość nie kosztowała nas dziesiątków tysięcy zabitych i wielkich zniszczeń. A jednak także i my poznaliśmy gorycz płynącą z konfrontacji wyobrażeń na temat niepodległości z jej rzeczywistym kształtem.

W kręgu radykalnej utopii

Gorycz, której Żeromski dał wyraz na kartach Przedwiośnia, można zrozumieć tylko wtedy, gdy zestawi się ją z natężeniem nadziei, jakie rozbudziło w nim odzyskanie niepodległości. W październiku 1918 roku, w Początku świata pracy, powrócił do symbolu „,nieszczęsnej doli Polski” z Róży – do obrazu brzozy, której pochylone ku ziemi gałęzie przygniecione zostały zwałem ciężkiej gliny (w słynnej, końcowej scenie Ludzi bezdomnych pisał z kolei o rozdartej sośnie). Teraz jednak „szczęśliwe oczy oglądają cudowny widok, jak ta nieśmiertelna żywa korona” prostuje gałęzie a „żywotwórcze soki jej pędzą ku górze”.

Już wkrótce Żeromski miał osobiście uczestniczyć w owym „cudzie”. W czasie wojny, którą spędził pod Giewontem, zbliżył się do środowisk narodowej demokracji. Wprawdzie w 1914 roku zgłosił akces do Legionów, jednak stopniowo dystansował się od orientacji centralnej, w czym wydatnie pomagała mu dawna niechęć do Piłsudskiego, zrodzona jeszcze w czasach ekspriopracyjnych napadów na banki, zbyt przypominających zwykły bandytyzm. Medard Kozłowski, działacz endecki, któremu pod koniec wojny kierownictwo ruchu narodowego powierzyło kierowanie „robotą” partyjną w Zakopanem, wspominał na początku lat trzydziestych, iż Żeromski zarzucał co prawda narodowcom, że są reakcyjni pod względem społecznym, lecz w toczącej się wojnie stał całkowicie na ich platformie politycznej. Rozumiał przez nią nie tyle sojusz z Rosją, ile raczej przymierze z zachodnimi demokracjami. Doceniając znaczenie nieoczekiwanego sojusznika endecy zrobili go, wbrew oporom piłsudczyków, prezesem opanowanej przez siebie Organizacji Narodowej w Zakopanem. Właśnie w tej roli, 2 listopada 1918 roku Żeromski odebrał na zakopiańskim rynku przysięgę od burmistrza, władz wojskowych, dyrektorów szkół, naczelników poczty i kolei na wierność odradzającej się Polsce. Później często z humorem wspominał dwa tygodnie swojej władzy w „zakopiańskiej republice”, trwające do momentu przejęcia rządów przez ogólnopolską administrację.

W jego publicystyce z tego okresu nie ma jeszcze śladów rozczarowania nową Polską – jest za to raczej ton zniecierpliwienia i irytacji. Niepodległe państwo, którego odzyskanie okupione zostało tak wielkimi cierpieniami, nie mogło być zwykłym przedmiotem gry politykierów. To dlatego w Początkach świata pracy pisał o „koczkodanach partyjnych”, zaś w dwa lata później narzekał, że walka o władzę, istniejąca wszędzie i zawsze, w Polsce przybrała kształty monstrualne – „Jak po spuszczeniu wód stawu, ujrzeliśmy obmierzłe rojowisko gadów i płazów”. Od samej irytacji wywołanej partyjniactwem ciekawsze są jednak u Żeromskiego próby poszukiwania alternatywnych wizji pożądanego porządku politycznego. Próby, co istotne, posiadające rysy charakterystyczne dla stylu politycznego myślenia radykalnej inteligencji. Jednym z podstawowych jego elementów jest niechęć do sfery instytucjonalnej polityki – z pewnością niebagatelny wpływ wywarł tutaj Abramowski ze swoją koncepcją „zmowy powszechnej przeciwko rządowi”. 

Wedle Żeromskiego właściwą treść zbiorowego wysiłku społeczeństwa powinna stanowić cywilizacyjna praca. W 1923 roku, w zakończeniu Snobizmu i postępu pisał: „Błogosławiony jest postęp nieustanny, nieustępliwy, przed niczym... postęp który zaczął się w naszej ojczyźnie z chwilą wyzwolenia jej z obcej niewoli!”. Tego postępu nie sposób zamknąć w jednej tylko doktrynie, w jednej partii czy klasie – obejmuje on bowiem we „wspólnym pracowisku” naród polski na równi z innymi narodami dawnej Rzeczpospolitej – „nikogo nie spycha w dół, nikogo nie strąca do ciemnicy nalanej krwią ofiar”.

Konkretne struktury organizacyjne i ustrojowe państwa i jego życia politycznego powinny być podporządkowane tej naczelnej zasadzie. W październiku 1918 roku, w Początkach świata pracy Żeromski pisał, że wszelkie formy rządów – mieszczańskie, socjalistyczne, partyjne, ludowe, republikańskie zawierają w sobie niszczycielską zasadę „kłamstwa i łotrostwa”, która powoduje, że ich szczytne hasła obracane są w żałosne szyderstwa. Rzeczywistych źródeł władzy szukał gdzie indziej. Gdy wybucha epidemia, dowodził, rządy nad ludźmi obejmuje lekarz, który dyktuje nieodwołalne prawa postępowania; kiedy ludzie budują tunel przez wielki masyw górski, oddają władzę nad swymi poczynaniami w ręce inżyniera. Tak samo dzieje się w przypadku architekta, oficera – nade wszystko zaś w przypadku wielkich wynalazców i uczonych, którzy są w stanie ujarzmić moce natury. To właśnie oni stanowią rodzaj „tajnego rządu”, ośrodek władzy „codzienny i pospolity”, kierujący postępem, który podtrzymuje życie społeczeństw i wznosi go na wyższe poziomy.

Naturalną konsekwencją powyższego rozumowania jest zatem postulat zorganizowania społeczeństwa w oparciu o zasady syndykalizmu. Tylko wtedy Polska przekształci się w wielkie „pracowisko” na rzecz postępu, w którym najwspanialsze wytwory ducha i kultury przeszłości zostaną udostępnione ludowi. W społeczeństwie zorganizowanym w związki wytwórców prawodawcą, kierownikiem i urzędem będzie geniusz, wynalazca, znawca”. Rząd, stojący na czele państwa rozumianego jako „pracowisko”, nie będzie już przesiąknięty niską żądzą władzy, lecz stanie się „organizatorem nowoczesnego życia mas pracujących”. Jego funkcja polityczna zostanie wchłonięta przez funkcję o wiele ważniejszą i szerszą – jak ujmuje to Żeromski, rząd powinien być „instrumentem i dźwignią poruszającą z posad martwą bryłę naszego świata”. Naturalnie „partyjne koczkodany” nie są w stanie sprostać takim zadaniom. Dlatego, jak pisze Żeromski, rząd taki będzie się składał ze specjalistów. Minister takiego rządu, dodaje, nie powinien mieć osobistych przekonań, ani przekonań własnej partii. Powinien być jedynie pełnomocnikiem wykonującym szybko i precyzyjnie powierzone mu zadania.

Naiwność polityczna tych planów i ich utopijny charakter są równie oczywiste dzisiaj, jak były i osiemdziesiąt lat temu. Nie o krytykę, nazbyt zresztą dziś łatwą, tutaj jednak chodzi. Ważne w marzeniach, snutych przez Żeromskiego u progu niepodległości, jest coś innego chodzi w nich o charakterystyczne rysy sposobu myślenia o polityce, właściwego dla lewicowej inteligencji. O niechęci do instytucjonalnej polityki była już mowa; pora rozwinąć tę uwagę – owa niechęć prowadziła do specyficznego sposobu rozumienia pojęcia demokracji. Przywykliśmy do definiowania demokracji przede wszystkim poprzez kryteria formalne i proceduralne – regularność i uczciwość wyborów, rządy prawa, wolność prasy, ochrona praw człowieka – oto wymagania, które musi spełnić każde państwo, aby mogło być uznane za pełnoprawnego członka demokratycznej wspólnoty. Dla Żeromskiego pojęcie demokracji ma inny, szerszy charakter – nie jest pojęciem ustrojowym, lecz hasłem odsyłającym do pewnego etycznego ideału. Dlatego w rozumieniu Żeromskiego ustrój syndykalistyczny byłby z pewnością bardziej demokratyczny od współczesnej demokracji liberalnej. Pojęcie demokracji zmienia się w postulat demokratyzacji korzyści związanych z postępem cywilizacyjnym oraz umożliwienie dostępu do dziedzictwa kulturowego przeszłości. Oznacza to zatem konieczność odrzucenia kapitalizmu – jak pisze Żeromski, proletariat dokona dzieła „wyniszczenia kapitalizmu” – bowiem hamuje on pracę na rzecz postępu poprzez nieodłączne dla niego niskie namiętności, takie jak chciwość i pogarda dla słabszych.

Nawłoć czyli Polska

Szybko okazało się jednak, że partyjniactwo nie stanowiło największego zagrożenia dla dźwigającej się z niewoli Polski. Musiała ona bowiem stawić czoła śmiertelnemu zagrożeniu ze wschodu. Najazd posiadał wsparcie ze strony sił wewnętrznych – polskich socjalistów, którzy z dawnych radykałów przeistoczyli się w bolszewickich komisarzy. Zdając reportażową relację z opowieści wyszkowskiego kanonika, księdza Mieczkowskiego, o pobycie na jego plebanii Marchlewskiego – którego poznał wiele lat wcześniej w bibliotece w Rappersvilu, Kohna – z którym zetknął się przed wojną w Krakowie na partyjnym sądzie nad Brzozowskim, i Dzierżyńskiego (tego „mam szczęście nie znać osobiście. [...] Wyznaję, iż to imię i nazwisko, wymówione w mej obecności, sprawia na mnie obmierzłe wrażenie duszności i jakby torsji”), jednoznacznie potępiał dokonaną przez nich ideową transformację. Ci niedoszli władcy Polskiej Republiki Rad z nadania Moskwy, w imię rewolucji socjalnej przyprowadzili na polską ziemię „obcą armię, masę złożoną z ludzi ciemnych, zgłodniałych, żądnych obłowienia się i sołdackiej rozpusty”. Kto zaś na ziemię ojczystą, nawet jeśli jest ona skażona grzechem społecznej krzywdy, sprowadza odwiecznego wroga, kto zdeptał ją, stratował, splądrował, ten „wyzuł się z ojczyzny”.

Polscy bolszewicy nie byli jednak tylko agentami obcego mocarstwa. Czerpali oni siłę z autentycznej niesprawiedliwości, której pełno było na polskiej ziemi. Ponieważ odrodzona Polska nie podjęła hasła reformy społecznej, przyniesione ono zostało na bolszewickich bagnetach. Dlatego, wedle Żeromskiego, właściwy sens tej wojny zawierał się w jednoznacznym wezwaniu: „Pokonawszy bolszewizm na polu bitwy, należy go pokonać w sednie jego idei”. Polska, jak pisał w swym reportażu z Wyszkowa, powinna była wypisać na swoim sztandarze hasło „wyższe, świętsze, sprawiedliwsze, mądrzejsze, ponad śnieg bielsze”. Fatalny błąd bolszewików polegał na tym, że zasadą reformy społecznej uczynili zemstę a nie pracę, przemoc a nie pokojowy wysiłek. Tym hasłem „ponad śnieg bielszym” powinno być wezwanie do pracy i pokojowej reformy społecznej.

Pokój wywalczony w 1920 roku nie przyniósł jednak reformy społecznej. Oczywista przepaść dzieląca syndykalistyczne wizje Żeromskiego z roku 1918 od rzeczywistości polskiej początku lat dwudziestych domagała się nie tylko napiętnowania, lecz również zmuszała do poszukiwania przyczyn takiego stanu rzeczy. W reportażu z wyszkowskiego probostwa Żeromski wskazał już taką przyczynę – było nią „lenistwo ducha Polski”. To ono właśnie ściągnęło na wskrzeszoną ojczyznę „batog bolszewicki”. Właściwym tematem Przedwiośnia jest zatem nie tylko ukazanie ogromu niesprawiedliwości społecznej toczącej nową rzeczywistość, lecz również ukazanie źródeł odpowiedzialnego za ten stan „lenistwa ducha”. Badaczem tego problemu uczynił Żeromski Cezarego Barykę, którego do odegrania tej roli predestynowała znakomicie rodzinna przeszłość – wychowany w dalekim Baku Polski po prostu nie znał.

Kreśląc właśnie w taki sposób kontury środowiska Baryki, radykała notorycznie podatnego na rewolucyjne, bolszewickie hasła, zawarł myśl ogólniejszej natury: choć rewolucja dokonywana jest, jak pisał Andrzej Mencwel, w imię „wydziedziczonych”, pociąga jednak za sobą przede wszystkim „wykorzenionych”. Dzięki swej sofistycznej umiejętności nadawania cierpieniu wyzyskiwanych głębi i patosu wykorzeniony inteligent staje na czele zrozpaczonego i żądnego zemsty tłumu. Z powodu rozmytej tożsamości jedyną realną dla niego płaszczyzną budowania jej na nowo staje się najniższy z możliwych denominatorów – poziom mglistej „wrażliwości” społecznej. Chodzi przy tym raczej o cierpienie abstrakcyjnych minionych pokoleń i „ludu w ogóle”, z którym przeżywa jak najbardziej realne cierpienie matki bitej w bolszewickim więzieniu „potężnie »po mordzie«”. 

Rewolucję, którą Żeromski ukazał jako niszczycielski żywioł nienawiści i zabijania, poprzedzał proces rozpadu wszelkich norm. Jego pierwsza faza rozpoczęła się wraz z wyjazdem ojca na wojnę – „jego nieobecność powiedziała: »Rób co chcesz«”. I młody Baryka stopniowo wypadał coraz bardziej z orbity oddziaływania domu rodzinnego. Zaczął się łobuzować ze swoimi rówieśnikami, równie wykorzenionymi jak on sam. Stał się impertynencki, drwiący, kłótliwy i napastliwy w stosunku do obcych, wobec matki zaś obcy i złowieszczy. Podobny obraz rozpadu norm kulturowych jako wstępu do rewolucji można odnaleźć także w Snobizmie i postępie, gdy Żeromski opisuje scenę, w której warszawska uliczna handlarka broszur sprzedaje robotnikom zbiorki poezji futurystów polskich. W pogardzie dla norm ortografii ojczystego języka rodzimych naśladowców Majakowskiego, takich na przykład jak Bruno Jasiński (Nuż w bżuhu), dostrzegł przejawy duchowego „kacapizmu”. Od przemocy symbolicznej wobec ojczystego języka miała wieść prosta droga do przemocy rzeczywistej wobec własnego narodu.

Przyczyny, dla których młody Baryka wyrwał się z otchłani rewolucji nie były dostatecznie silne, aby odrzucić całkowicie jej metody i idee. Rewolucyjny rozum nawet po śmierci matki, nawet wtedy, gdy zobaczył, że z trupa matki sołdat bolszewicki zdarł obrączkę z płatem nieżywej skóry, tłumaczył okropieństwo tych obrazów jako konwulsje towarzyszące narodzinom nowych czasów. A jednak właśnie w tę szczelinę niepolitycznej, czysto ludzkiej wrażliwości, którą otworzyła śmierć matki, wdarła się legenda „szklanych domów” opowiedziana przez ojca, który powrócił po latach do Baku w przebraniu jurodiwego, rosyjskiego ludowego wariata. Nie tradycyjny patriotyzm zatem popchnął Barykę do Polski lecz jakaś nieuchwytna tęsknota, której dowód dała mu całym swoim życiem matka oraz utopijne, nie wiadomo czy szalone, czy na swój sposób przebiegłe opowiadanie ojca o „nowej cywilizacji”, która zrodziła się w kraju ojców. Skala owego szlachetnego kłamstwa, którym posłużył się przed śmiercią ojciec wydała się naturalnie już na pierwszej stacji, zagubionej gdzieś w błotnistym krajobrazie kresów.

Ledwo Baryka rozpoczął w Warszawie studia dzięki wsparciu ze strony Gajowca, wybuchła wojna z bolszewikami. Poszedł na nią, choć nie uczynił tego z porywu patriotycznych uczuć. Nie chciał być widzem, jak warszawska plutokracja, która wysiadywała po kawiarniach, przyglądając się zapasom wojennym z pozycji neutralnego obserwatora. Był jednak jeszcze jeden, istotniejszy powód – powszechny entuzjazm: „Szli wszyscy, wszyscy, wszyscy. Jak na bal, jak na zamiejską wycieczkę. Jeszcze nie widział w swym życiu takiego zjawiska jak ten entuzjazm Polaków”. Siła tych uczuć zbiorowych zastanowiła go. Znał wyrozumowane argumenty stojące za bolszewicką rewolucją. Nie wiedział jednak, skąd wypływała moc ożywiająca Polaków. Poszedł zatem na wojnę, aby zobaczyć na własne oczy „tę sprawę, za którą szli w pole nadstawiać piersi mężczyźni i wszystka młodzież... Chciał dowiedzieć się, co naprawdę kryje się w samym rdzeniu tego ich entuzjazmu, jaka idea zasadnicza, jak siła, jaka wewnątrz skręcona spręży- na rozpręża się i popycha ich do dzieła”, chciał przekonać się wreszcie, „co ta siła jest warta”.

Żadnej takiej idei nie odnajduje jednak Baryka na samej wojnie, ledwo naszkicowanej kilkoma lakonicznymi akapitami, których celem właściwym jest wprowadzenie postaci Hipolita. Wojna służy Żeromskiemu tylko za wstęp do drugiej części powieści. Jej bohaterem zbiorowym, tylko pozornie służącym za tło do romansów Cezarego, jest polski dwór – Nawłoć. Zamiast „idei zasadniczej” znajduje zatem Baryka Polskę „realną”.

Zabieg na pozór jest w istocie dość dziwny. To prawda bowiem, że w latach dwudziestych dwór szlachecki był jeszcze ważną instytucją gospodarczą i że ciągle stanowił istotny element polskiej kultury. Jednak kierowanie ostrza społecznej krytyki przeciwko dworowi w dobie budowy masowej demokracji, gdy ton polityce polskiej nadawały partie chłopskie i ruch narodowy, którego bazą było drobnomieszczaństwo, musiało być już wtedy zabiegiem cokolwiek anachronicznym. Tym bardziej w przypadku książki, która jest po dziś dzień uważana za najważniejszą powieść polityczną dwudziestolecia. Już w dwudziestoleciu zresztą zarzucano Żeromskiemu, że nie przeciwstawił Baryce, poza Gajowcem, typem nieco staroświeckiego społecznika, żadnej postaci reprezentującej rzeczywiste życie publiczne tamtego okresu. Dlaczego w tej – jak głosi legenda – arcypolitycznej powieści nie ma wcale polityki polskiej pierwszych lat niepodległości? Dlaczego w tej arcylewicowej powieści ideowymi antagonistami Baryki nie są ani endecy ani klerykałowie? Dlaczego Żeromski nie pisze w niej ani o zabójstwie Narutowicza ani o robotniczej rewolcie krakowskiej z 1923 roku?

Polska w Przedwiośniu nie przeciwstawia rewolucji żadnej idei, jeśli przez ideę rozumieć wyrozumowany i wysoce abstrakcyjny zespół przekonań politycznych. Przeciwstawia jej swoją polskość. Nawłoć bowiem należy potraktować tak samo jak mickiewiczowskie Soplicowo: jako ucieleśnienie mitu. Obrazu dworu nie należy rozumieć jako realnej instytucji społecznej, posiadającej określony kontekst polityczny i ideologiczny, lecz raczej jako przestrzeń symboliczną, w której zjawia się to, co przynależy do samej istoty polskości (charakterystyczne, że wśród głosów krytyki pod adresem powieści znalazły się także głosy autorów wywodzących się z ziemiaństwa, którzy wytykali Żeromskiemu oderwanie od realiów). Mit dworu ma przemówić nie do inteligenckiego rozumu Baryki, bowiem ten ze swej natury poszukuje raczej wyrozumowanych, ideologicznych argumentów (i trudno wyobrazić sobie, aby mógł on uznać ideologiczne argumenty „szlachetczyzny”) lecz do jego wrażliwego, uczuciowego serca. Nawłoć pozwalała zatem Baryce nie tylko obserwować Polskę z dystansu, lecz również odczuć bezpośrednio polskość instynktowną, autonomiczną i autentyczną.

Totalność rewolucyjnego zagrożenia sprawia, że wojna z rewolucją nie toczyła się o cele, o jakie toczono poprzednie wojny. Rzecz szła o samo istnienie, o kształt kultury i sposób życia narodu. Trzymając się kręgu architektonicznych metafor, rewolucja wzywała do zburzenia dawnego, istniejącego domu i zbudowania nowego. Stary Baryka przeciwstawia rewolucji utopię „szklanych domów”, w której miejsce przemocy zajmuje praca. Nawłoć jako mit idealnego domu znajduje się pomiędzy tymi dwoma propozycjami. Każda ludzka zbiorowość poprzez wieki swej historii wypracowuje jakiś własny typ idealny „domu”, w którym zamyka wszystkie swoje wyobrażenia o tym, jak powinno wyglądać dobre i dostatnie, prowadzone ze smakiem, życie. Bo też „dom” to coś znacznie więcej niż tylko architektoniczna bryła, niż rzecz wzniesiona z innych. rzeczy. To obyczaj, atmosfera, to uroda życia. To wyobrażenie, choć przedstawiane w formie mitu, jest jak najbardziej realne ponieważ kumuluje doświadczenia wielu pokoleń i funkcjonuje w społeczeństwie w naturalny sposób.

Takim polskim „domem” idealnym, figurą szczęścia, społecznego prestiżu, kultury i smaku życia jest właśnie dwór szlachecki. W Polsce leżącej nieco na uboczu głównych nurtów europejskiej historii, w której tyle istotnych elementów cywilizacji i kultury stanowi zapożyczenia, właśnie dwór i jego legenda jest czymś wyjątkowo rodzimym, autentycznym w dobrym i złym. We wszystkich innych historycznych kostiumach Polacy czują się nieco skrępowani, wszystkie one trochę ich uwierają, lub też onieśmielają. Ten jeden przylega gładko do ciała. W tym jednym nie mają kompleksów i są z siebie zadowoleni. Nie jest przy tym ważne, że w rzeczywistości dwór był tylko własnością nielicznej warstwy społecznej. Ponieważ poprzez dwór realizował się jedyny możliwy w Polsce model „pańskiego” stosunku do rzeczywistości, stał się on dla polskiego chłopa, dla polskiego ludu jedyną naturalną miarą „pańskości”. Polski lud nie znał innych wzorców, tylko dwór więc mu prawdziwie imponował. Jeszcze dzisiaj widać siłę oddziaływania tego ideału. Choć w wyniku zgodnego współdziałania obu totalitaryzmów szlachta znikła jako element struktury społecznej, legenda dworu ciągle trwa – żeby się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć do kolorowych magazynów propagujących polski kształt sukcesu: często przybiera on właśnie kształt „białego dworku”.

Główną siłą Nawłoci jest uroda życia. W jednej ze scen Baryka przysiada na poręczy ganku. Był odurzony, bowiem pierwszy raz od śmierci rodziców czuł w sercu radość, „rozkosz bytu, szczęście”, było mu dobrze z tymi obcymi ludźmi, jakby ich znał i kochał od niepamiętnych lat. To uczucie pełni zrodziło się w nim pod wpływem harmonii bijącej z tego domu – wszystko tu było na swoim miejscu, „dobrze postawione i rozumnie strzeżone, wszystko pociągało i wabiło, niczym rozgrzany piec w zimie, a cień wielkiego i rozłożystego drzewa w skwar letni”. Tryb życia, jaki prowadzili mieszkańcy i goście Nawłoci zniewalał swoim stylem i umiejętnością dogadzania sobie – obiady, kolacje, śniadania i podwieczorki trwały niemal przez cały dzień. W trakcie konwersacji przy stole próbowano na sobie dowcip, zawierano przelotne sojusze, flirtowano – do ideału Soplicowa brakuje tylko polowania. Najbardziej sugestywnym obrazem ukazującym Nawłoć jako rodzaj idylli jest scena, w której całe dystyngowane towarzystwo wdrapało się na strych dworu, żeby w specjalnych zagrodach, przesyconych „prawdziwie anielskim zapachem” segregować masy jabłek, które dojrzały w rozległych sadach leżących po obydwu stronach drogi wjazdowej. Nawet ta „praca” zamieniła się szybko w zbiorowe jedzenie jabłek, które szybko przeszło w zbiorową zabawę. Ci sami ludzie, tak dystyngowani na dole, w salonie, w owej górnej strefie „bili się jabłkami, gonili się i dokazywali jak dzieci”.

Pełne uroku życie nawłockiego dworu ma swoją cenę – nic tutaj nie może być do końca poważne i pełne rozmachu. Ten świat jest w stanie obłaskawić nawet rewolucyjne idee. W nawłockim ogrodzie, koło dworu, znajduje się budynek zwany arianką, bowiem według legendy mieścił się w nim przed ponad trzystu laty ariański zbór. Jednak teraz świątynia idei, która o wieki całe wyprzedziła swoją moralną doskonałością rosyjski „tołstoizm” zamieniona została na wygodne pokoje gościnne. Z kolei kultura w Nawłoci to jedynie rodzaj ozdobnego bibelotu, zamkniętego w salonowej etażerce. Wandzi Okszyńskiej, córce rządcy obdarzonej wielkim talentem muzycznym, pozwolono „odwalać swą sztukę” na salonowym, prawdziwym fortepianie pod następującymi warunkami: przed obiadem, gdy nie ma gości, gdy nikt nie jest cierpiący, gdy nikt nie śpi, gdy w ogóle nikt nie zaprotestuje. Można co prawda pochwalić się jej grą na wielkim zjeździe sąsiedzkim, jednak po wspaniałym koncercie „wyklaskano ją od fortepianu, żeby przypadkiem znowu nie zamierzała beethovenować” – towarzystwo woli bowiem tańczyć. Przeżywanie sztuki zastępuje rodzaj spoufalenia ze sztuką, którą traktuje się protekcjonalnie. Sztuka ma pełnić rolę jednego więcej ornamentu upiększającego życie.

Nawłoć potrafi obłaskawić także heroizm dziejowego dramatu. Braterstwo broni zostaje sprowadzone do roli biletu wstępu na nawłockie pokoje – gdy bowiem okazuje się, że Cezary nie ma odpowiedniego stroju na bal, Hipolit Wielosławski, dziedzic na Nawłoci, prosi niemal na klęczkach o przyjęcie od niego nowego fraka jako „,symbolu i znaku” tego braterstwa, powołując się przy tym na wspólne łoże w rowach, wspólne wszy i pluskwy, na wspólne frontowe przewagi. Gdy w końcu prezent został przyjęty, po obiedzie czekała na Cezarego na stole także koszula – „wyprasowana w taki sposób, że to było istne arcydzieło”. W Nawłoci Beethoven jest szacownym nudziarstwem; godności prawdziwego arcydzieła może za to dostąpić wykrochmalona koszula do fraka.

Ten epizod wyraźnie wskazuje na formę jako zasadę rządzącą życiem Nawłoci. Każdy, kto wyłamuje się z jej ograniczeń naraża przede wszystkim honor własny lub bliskich, czego nigdy nie można puścić płazem. Przekroczenie granic formy pociąga za sobą także śmieszność, rzecz najgorszą ze wszystkich. Gdy Baryka, w przystępie chłopomanii prosi Hipolita o posadę rezydenta w folwarczku zwanym Chłodek, co umożliwiłoby poznanie życia prostych ludzi, słyszy za odpowiedź śmiech przyjaciela: „U nas... tak nie można, bo to nasi ludzie zaraz wyśmieją. W tym jest jakaś tołstojowska czy jakaś tam poza... U nas możesz robić wszystko, co ci się żywotnie podoba, ale pod jednym warunkiem: nie możesz się ośmieszyć”. Polacy są bowiem rasą starą, która nie znosi „rosyjskich próbek, ich nieprawdy”. Panicz ciekawy ludu prostego nie przestanie być paniczem, który dla pańskiej fanaberii tylko „bałamuci się komunistycznie”. Nawłoć, jak każda zakorzeniona, stara i zadowolona z siebie rzeczywistość jest bezrefleksyjna. Nie ma w niej żadnej potrzeby przekraczania własnych granic, dystansowania się od własnych doświadczeń i przedmiotów wiary. Entuzjazm, który popychał całe społeczeństwo do wojny, a który tak bardzo zaimponował Baryce i jednocześnie zafascynował go, był entuzjazmem życia niechętnego refleksji, był porywem serca a nie świadomym aktem, był wreszcie rodzajem pozytywnego snobizmu, czyli wynikiem sytuacji społecznej, w której ludzkie działania nie rodzą się z aktów autentycznej i świadomej woli, lecz są wynikiem miękkiego konformizmu.

Po pijaństwie na balu w Leńcu przychodzi na Barykę otrzeźwienie, gdy wolant z młodzieżą wjeżdża między wiejskie chałupy. Ze swoją nędzą, smrodliwymi bajorkami, gnojowiskami stanowią rażące przeciwieństwo świata dworskiej formy są ucieleśnieniem drugiego archetypu polskości: tonącej w błocie i brzydocie wsi polskiej czy polskiego miasteczka; życia ordynarnego, chamskiego, ciasnego; życia, w którym krzywda nie uszlachetnia, lecz zabija wrażliwość i depcze godność. Baryka chce poznać także ten bezforemny, wulgarny, brzydki świat. To samo robi później również w Warszawie, gdy zapuszcza się w ponure uliczki getta żydowskiego. Bunt przeciwko tyranii formy w imię tego, co bezforemne i niższe, przywodzi naturalnie na myśl Gombrowicza. Autor Ferdydurke nie wyrażał się wprawdzie najlepiej o Żeromskim, nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że właśnie w obrazie Bolimowa, dworu, który przedstawił w swej pierwszej powieści, można znaleźć pewne podobieństwa do Nawłoci. Zasadnicza i rozstrzygająca różnica pomiędzy Przedwiośniem a Ferdydurke polega na sposobach przezwyciężania formy. Baryka ulega, wedle najlepszych wzorów radykalizmu z minionego stulecia, napadowi „chłopomanii”. Stara się zbliżyć do ludu, poznać jego ciężką „dolę”. Bohatera Gombrowicza popycha w stronę Walka fascynacja podszyta erotyzmem. W różnicy pomiędzy latami dwudziestymi, tkwiącymi jeszcze korzeniami w XIX stuleciu, a latami trzydziestymi, przygotowującymi rewolucję kulturową lat sześćdziesiątych, widać całą przepaść dzielącą ducha dawnej i nowej rewolty przeciwko tradycji.

Nawłoć traktuje istnienie ordynarnej, uwłaczającej ludzkiej godności nędzy za coś zgodnego z odwieczną koleją losu. Wydaje się zatem, że trzeźwą świadomość stanu polskiego życia, reprezentuje Szymon Gajowiec, pracujący nad książką o „rzeczywistej Polsce”. Ten stary społecznik wie, że Polska to kraj „pełen ciemnoty i lenistwa, brudu, barbarii i chamstwa”. A jednak jego propozycja nie jest w stanie rozwiać wątpliwości trapiących wykorzenionego inteligenta-radykała. Pomimo bowiem trzeźwej świadomości wad, pomimo gotowości do pracy nad przezwyciężeniem przepaści pomiędzy ideałem ucieleśnionym przez dwór polski a skrzeczącą pospolitością wsi polskiej, brakuje mu czegoś zasadniczego – nie ma w nim odwagi dorównującej odwadze bolszewików. Na zarzuty Baryki Gajowiec może odpowiedzieć tylko metaforą przedwiośnia – trudnego początku pracy.

Brak powagi i rozmachu jest tym, co łączy, pomimo wszystkich różnic, zarówno etos społecznikostwa uosobiony przez Gajowca jak i etos Nawłoci; inaczej: łączy je „letniość ducha Polski”. Gdy w Nawłoci Cezary rozmawia o wojnie i rewolucji z Karoliną Szarłatowiczówną, która na Ukrainie utraciła majątek, słyszy od niej wyznanie pełne tęsknoty za niespełnioną zemstą: „gdyby pan wiedział, z jakim uczuciem czytałam gazety, wieści, że bijecie, bijecie na miazgę, że ich po polsku ścinacie z ramienia!” Baryka nie potrafi jednak odpowiedzieć na pytanie, dlaczego wojsko nie poszło dalej, do Moskwy. Słyszy więc gorzkie oskarżenie: „Ducha w was nie było!”. On z kolei powtarza ten zarzut w słynnej scenie, gdy po spotkaniu z komunistami wykrzykuje Gajowcowi swoją niezgodę na krzywdę i niesprawiedliwość cały czas obecną w Polsce. Kiedy Gajowiec zasłania się brakiem pieniędzy, kiedy tłumaczy, że trzeba cierpliwości, Baryka krzyczy: „Boicie się wielkiego czynu. Macież wy odwagę Lenina, żeby wszcząć dzieło nieznane, zburzyć stare i wszcząć nowe?”, później dodaje „Polsce trzeba na gwałt wielkiej idei”. Rzecz godna uwagi – zarówno Karolina jak i Cezary są ze wschodu, znają zatem Rosję, jej rozmach i odwagę. Polska mierzona rosyjską miarą nie jest zdolna ani do imperializmu ani do rewolucji. Zawsze wszystko kończy się na szczebiocie ciotek w salonie, na społecznikowskiej „robocie”, na łzawym patriotyzmie, niezdolnym do prawdziwego okrucieństwa ani na „białą” ani na „czerwoną” modłę.

Umysł wykorzenionego, radykalnego inteligenta, którym targa amorficzna „wrażliwość” nie ujęta w karby moralnej dyscypliny, jaką daje świadomy, krytyczny patriotyzm, staje się w konsekwencji podatny na fałsz „wielkiej idei”. Symbolem tego zagrożenia jest postać młodego komunisty – Antoniego Lulka. To on sączy w umysł Baryki truciznę bolszewickiej ideologii, zręcznie podsycając resentyment wyrastający z miłosnego zawodu. Słowo „trucizna” należy przy tym rozumieć dosłownie – „lulek” to ludowa nazwa trującego zielska (hyoscyamus niger) z rodziny psiankowatych. Schematycznie prezentowana w utartych formułkach doktryna komunistyczna znajdowała oparcie w odrazie do „nawłoci”, tym razem z małej litery, jako symbolu zepsutej i próżniaczej kultury. Od odrazy blisko zaś było do rewolucji rozumianej jako zemsta za cierpienia proletariatu, a w rzeczywistości za własne upokorzenia. Przemoc zawierała w sobie pierwiastek prawdy, na którą głusi byli mieszkańcy Nawłoci - prawdy o bezwzględnej naturze rzeczywistości ludzkiej. Letni i zadowolony z siebie świat dworu nie wiedział, nie chciał wiedzieć, że cały podszyty był zagładą i niepewnością. Będąc jeszcze w Nawłoci Baryka doznał napadu dziwnej, zrodzonej z rewolucji nienawiści do tych, którzy żyją w stanie grzesznej nieświadomości co do prawdziwej natury swego świata: patrząc na książki stojące w nawłockiej bibliotece odczuł naraz swoją obcość. Myślał o tym, że „,wszystko jest niepewne, dorywcze, przemijające, podległe bestialskiemu zniszczeniu. Gdzie są książki ojca, gdzie dom, gdzie ojciec, gdzie matka? Zabici są jak psy, za jakąś pierworodną winę – rzuceni do rowów jak psy!” Ludzie dokoła niego tymczasem są tak pewni swego. A przecież nie ma nic pewnego. Jeszcze tylko kilka kroków i rewolucyjne okrucieństwo musiało okazać się w ramach lulkowej, opacznej teodycei, narzędziem, za sprawą którego ta potworna prawda zrozumiana przez Cezarego w Baku, mogła objawić się w całej swej potworności także w Nawłoci.

Końcowa scena, w której Baryka idzie obok Lulka w marszu na Belweder została odebrana jako potwierdzenie zwycięstwa młodego komunisty w jego walce z Gajowcem o duszę uciekiniera z Nawłoci nie tylko przez autorów peerelowskich podręczników szkolnych. Wymowę Przedwiośnia odczytało tak wielu z prawicowych krytyków. Ton tych ataków oddał najlepiej

Karol Hubert Rostworowski, który zarzucił Przedwiośniu, że wizja państwa polskiego przedstawiona przez Żeromskiego, to wizja państwa bez Boga, bez etyki, bez pracy i że wobec tego powieść ta jest „dziełem deprawującym serca i zaciemniającym umysły”. Takie odczytanie jej sensu ideowego było jednak całkowicie niezgodne z intencjami samego autora. Żeromski wyłożył je zresztą osobiście, gdy w „,Prawdzie” i innych sowieckich dziennikach zaczęły ukazywać się przychylne reakcje na Przedwiośnie, którego ukazanie się miało dowodzić wzrastania w siłę polskiego komunizmu a być może i akcesu do obozu rewolucji samego autora. W lutym 1925 roku w „Echu Warszawskim” ukazał się list otwarty Żeromskiego do pisarzy rosyjskich, skrzętnie pomijany w PRL-skich podręcznikach szkolnych. Pisał w nim: „...oświadczam krótko, iż nigdy nie byłem zwolennikiem rewolucji, czyli mordowania ludzi przez ludzi z racji ich dóbr i pieniędzy - we wszystkich swych pismach, a w Przedwiośniu najdobitniej, potępiałem rzezie i kaźnie bolszewickie. Nikogo nie wzywałem na drogę komunizmu, lecz za pomocą tego utworu literackiego, o ile jest to możliwe, chciałem zabiec drogę komunizmowi, ostrzec, przerazić, odstraszyć”. Komentując zaś słynną końcową scenę z goryczą pisał: „Nie zrozumiano ohydy, okropności, tragedii pochodu na Belweder, sceny, przy której pisaniu serce mi się łamało”.

Spory wokół Przedwiośnia, w których lewica komunistyczna zarzucała Żeromskiemu oportunizm, a prawica widziała w powieści krypto propagandę rewolucyjną zapowiadały nadejście epoki, w której krytyczny patriotyzm miał się znaleźć w osamotnieniu. W świecie, w którym podstawową osią konfliktu miał być manichejski spór pomiędzy faszyzmem i lewicą, postawa łącząca wiarę w tradycyjnie rozumiany naród z prometejską wrażliwością społeczną, afirmację z krytyką, wydawała się trudna do przyjęcia dla każdej ze stron konfliktu. Czytając Przedwiośnie nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Żeromski miota się w nowej rzeczywistości nie tylko dlatego, że nie może on znieść widoku niesprawiedliwości w odrodzonej Polsce, lecz także dlatego, iż w nowym historycznym kontekście język społecznej krytyki zaczyna być automatycznie podejrzewany o zdradę polskości. Komuniści monopolizowali dyskurs krytyczny, z powodzeniem wygrywając z dawnymi radykałami licytację o ideową czystość. Z drugiej strony idea narodu w coraz większym stopniu stawała się wyłączną własnością ludzi, którym nawet umiarkowana krytyka społeczna kojarzyła się automatycznie z bolszewicką zarazą.

Komunistów tragedia pomyłek

Maksymalizm Baryki i jego krytyka polskości wpisywały się w tradycję rydykalizmu, którego najbardziej wyrazistym reprezentantem był Stanisław Brzozowski. Rewolucja bolszewicka wystawiła ten właśnie rodzaj maksymalizmu na wyjątkową próbę. Ataki Brzozowskiego na „Polskę zdziecinniałą” wyznaczyły pewien standard krytycznej postawy zaangażowanego, radykalnego inteligenta w stosunku do własnej narodowej wspólnoty. Punkt odniesienia stanowił ideał Polski ludowej i demokratycznej, służący za miarę, którą przykładano do Polski rzeczywistej. Przepaść, która je dzieliła, była oczywista i trudna do zniesienia. Stąd w postawie radykała znajdowało się wiele nie tylko zniecierpliwienia i niechęci do tego wszystkiego, co symbolizowała w Przedwiośniu Nawłoć, lecz także wiele ledwie skrywanej nienawiści. Marek Cichocki w szkicu Przedwiośnie i Potop, opublikowanym na łamach „Przeglądu Politycznego”, nazwał celnie ten rodzaj stosunku do własnej narodowej tradycji aktywistycznym nihilizmem czy też manichejskim aktywizmem, przytaczając na poparcie swej tezy znamienne wyznanie Brzozowskiego: „Jeżeli jest coś, czego nienawidzę całą siłą duszy mojej to ciebie, ciebie polska ospałości, polski optymizmie niedołęgów, leniów, tchórzy. Saski trąd, szlacheckie parchy nie przestają nas przeżerać. Od XVI wieku już zaczyna dla nas nie istnieć, to co jest pracą ludzkości. Od XVII wieku jesteśmy już w Europie gapiami [...]. Sienkiewicz skodyfikował, nadał kształt estetyczny temu naszemu stanowisku. Jest on klasykiem polskiej ciemnoty, szlacheckiego nieuctwa”.

Pewne pojęcie o tym, jak mogłoby wyglądać ewentualne przejście od krytycznej myśli do rewolucyjnego działania, daje publicystyka Brzozowskiego z okresu rewolucji 1905 roku. Omawiając sprawę reformy rolnej, pisał on wtedy – „Idzie [...] o ostateczne, całkowite i radykalne wyzbycie się szlachetczyzny, która w ciągu trzech ostatnich stuleci nie przestała być ani na chwilę rakiem toczącym nasz organizm narodowy. Wywłaszczenie przymusowe jest z tego punktu widzenia czynem olbrzymiej doniosłości historycznej. Wszystkie wysiłki nowe muszą być ześrodkowane w tym dążeniu aby czyn ten był dokonywany śmiało, szczerze i konsekwentnie” – tylko w taki sposób bowiem społeczeństwo może wkroczyć na drogę nowoczesnego rozwoju i demokratyzacji. Szlachta bowiem jest zarówno winna cywilizacyjnego opóźnienia Polski, jak i stoi na drodze wszelkich prób jego przezwyciężenia. Nie należy przy tym zwracać uwagi na „uciążliwości” przewrotu, którego celem ma być „doszczętne złamanie znaczenia społecznego szlachty”. Tylko wtedy, jak pisze Brzozowski, będzie można zapobiec samoistnemu odradzaniu się wpływów pierwiastka szlacheckiego w kulturze. Nigdy już nie dowiemy się, czy niepokojące eufemizmy, w które drapował Brzozowski wezwania do rewolucyjnej przemocy („Nie ma ofiar, których by nie warto było ponieść dla osiągnięcia tego skutku”), przeistoczyłyby się kilkanaście lat później w bardziej konkretny program. Autor Płomieni, być może szczęśliwie dla siebie, nie dożył wybuchu rewolucji i nie musiał wybierać pomiędzy komunizmem a tradycyjnym socjalizmem.

Pozostał jednak po nim ów szczególny ton, pewien wzór nienawistnej krytyki, który naśladowali w kolejnych pokoleniach radykalni przeciwnicy tradycyjnej postaci kultury narodowej. Rewolucja 1917 roku w Rosji nieodwołalnie i trwale zmieniła kontekst, w którym uprawiano ten rodzaj krytyki. Z narzędzia intelektualnego zmieniła się ona w broń polityczną; jałowa frustracja zmieniała się w nowych warunkach w bezwzględność niezbędną u członków awangardy rewolucyjnej. Po 1918 roku zatem wielu radykalnych inteligentów zamiast rozważań na temat modernizmu katolickiego szukało u Brzozowskiego argumentów, które pozwalałyby usprawiedliwić swój akces do komunizmu. Logiczne wydaje się zatem, że jedną z najciekawszych prac krytycznych napisanych w dwudziestoleciu na temat Przedwiośnia – Stefana Żeromskiego tragedię pomyłek Juliana Bruna otwiera motto z Brzozowskiego.

Dla Bruna, ideowego komunisty, który pisał swój szkic w mokotowskim więzieniu (wkrótce jednak w wyniku wymiany więźniów politycznych pomiędzy Polską a Sowietami znalazł się w Moskwie, skąd jako korespondent TASS wyjechał do Europy Zachodniej sytuacja nota bene stawiająca w jednoznacznym świetle przyszłego patrona siedziby Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich na warszawskim Foksal w czasach PRL), od walki, jaka toczyła się o słupy graniczne, ważniejsza była walka o dusze młodego pokolenia. Nie miał wątpliwości, że złożyło ono dowody szczerego patriotyzmu. Dodaje jednak, że żołnierka to najistotniejszy i najgłębiej w psychice narodu tkwiący spadek kultury szlacheckiej. Jej zaś nieodłącznym rysem jest oprócz żołnierskiej dziarskości tchórzostwo intelektualne, które „doskonale iść może w parze z odwagą fizyczną”. Właśnie tej odwagi brakuje Polsce, aby wyjść naprzeciw przychodzącej ze wschodu idei rewolucyjnej. Polska czeka tymczasem, jak mówił Gajowiec, na „trzeci cud”. Po cudzie odzyskania niepodległości i cudzie wojennego zwycięstwa narasta oczekiwanie na cud społecznej i cywilizacyjnej przemiany – jednak nie lokalnej przemiany na małą skalę, lecz przemiany wielkiej, o światowym zasięgu. Właśnie taki „trzeci cud” ma miejsce za wschodnią granicą. Powodowany niechęcią do Rosji, Żeromski nie umie dostrzec skali cywilizacyjnej rewolucji, jaka ma w niej miejsce. Jak pisze Brun, gubi się on w tym wielkim kataklizmie, i nie umie wyłuskać z tego chaosu rzeczy naprawdę istotnych. A rzeczą najważniejszą jest wysiłek na rzecz budowy nowego społeczeństwa – sednem tego projektu jest nie tyle uspołecznienie fabryk, lecz raczej uspołecznienie troski o los tych fabryk. W innych kapitalistycznych krajach istnieją przedsiębiorstwa, istnieje rynek towarowy i rynek pracy. W Rosji natomiast jest już „pracowisko społeczne”. Nieprzypadkowo Brun używa neologizmu ukutego przez Żeromskiego. Dla autora Początku wyzwolenia pracy społeczeństwo przyszłości miało być czymś więcej niż skrzyżowaniem państwa i demokracji – miało być strukturą służącą pracy na rzecz postępu i wzmagania sił cywilizacyjnych: miało być „pracowiskiem” właśnie. Brun twierdzi, że takim „pracowiskiem” stała się już bolszewicka Rosja. To prawda, że jest w niej przemoc, że rewolucja była krwawa. Wszelkie możliwe zarzuty tego rodzaju odrzuca jednak za pomocą jednego, lecz za to rozstrzygającego dla radykalnego sposobu myślenia argumentu: „literalnie wszystko, co się dziś mówi i pisze o bolszewikach, było już 130 lat temu powiedziane i napisane o jakobinach”.

Jak pisze zatem Brun, w zgodzie z najlepszymi wzorami tej komunistycznej teodycei, terror państwowy był tylko elementem szerszego i o wiele ważniejszego dziejowego procesu. Nie rewolucyjna przemoc jest więc w istocie straszna, lecz bezrefleksyjna bierność Polski, ogarniętej letargiem. Jak długo jednak, pyta się Brun, kraj leżący pomiędzy kapitalistyczną Europą a bolszewicką Rosją, kraj leżący na skrzyżowaniu wielkich historycznych procesów, może pozwalać sobie na „zbytek długotrwałej autosugestii w ocenie tworzącej się o miedzę formacji dziejowej?”

Zwycięstwo 1920 roku nadeszło zanim podjęty został cud przeistoczenia społecznego. Cud wojenny zgalwanizował zatem romantyczne dziedzictwo i samozadowolenie. W ten sposób, jak pisze Brun „z poręki możnych przyjaciół, na marginesie obecnej, znojnie i krwawo tworzonej historii, w rozkosznym poczuciu nieodpowiedzialności za własną przeszłość rozsiadł się pan Stach Połaniecki w fotelu ministerialnym, a pan Podfilipski ujął w dystyngowane dłonie losy ojczyzny na forum międzynarodowym. Pan Zagłoba został senatorem i rad opowiada, jak to on fortelami ojczyznę z opresji wybawił. Dokoła nich rój Rzędzianów...”. Tę całą rządzącą burżuazyjno-ziemiańską warstwę opanował „poobiedni optymizm”, którego sednem jest wiara, że historia składa się z kombinacji ślepego przypadku, sprytu i siły policyjno-wojskowej. Nie podejrzewa ona jednak, że koniunktury, nawet najpomyślniejsze, to nie wszystko, że istnieją siły dziejowe o wiele bardziej potężniejsze niż szczęśliwe zbiegi okoliczności. I właśnie taką siłę reprezentują komuniści. Żeromski widzi słabość Polski, widzi tę – jak pisze Brun – „panoszącą się połaniecczyznę”, która rabunkowo eksploatuje wszystko, co w kraju przedstawia jakąkolwiek wartość. A jednak spętany dawną wiarą w niepodległość, dawną niechęcią do Moskwy nie potrafi odczytać właściwie proroctwa przyszłości, jakie przynoszą komuniści. Widzi tylko pomieszanie pojęć, udrękę psychiczną wrażliwej na krzywdę społeczną młodzieży, która nie wie jak ma się przeciwstawić niesprawiedliwości. Nie chce głośno udzielić jedynej możliwej odpowiedzi. Brun nie daje się zatem zwieść końcowej scenie powieści. Rozumie, że Żeromski nie zgadza się z ewolucją ideową Baryki.

Polska, wieczny romans Żeromskiego

Czy rzeczywiście Żeromskiemu nie dostawało tylko rewolucyjnej odwagi w wyciągnięciu szczerych i bezkompromisowych wniosków z całego swego rozumowania? Czy przed zgodą na odgrywanie roli „towarzysza podróży” komunistycznych eksperymentatorów powstrzymała go tylko niechęć do Rosji i rewolucyjnej przemocy? Żeromski mieścił się naturalnie w szeroko pojętej tradycji radykalnej, krytycznej inteligencji i z pewnością bliżej było mu do Brzozowskiego niż do Sienkiewicza – Popioły stanowiły przecież polemikę ze sposobem patrzenia na narodową przeszłość, który został zaproponowany w Trylogii. Jednak nie redukował on patriotyzmu tylko do postawy radykalnie krytycznej, w której jedyną dopuszczalną formą patriotyzmu jest patriotyzm bolesnej zadumy nad narodowymi wadami, patriotyzm obywatelskiej troski, dla którego miarą zaangażowania w ochronę dobra wspólnego jest żarliwość, z jaką piętnuje się każde upiększające trudną przeszłość kłamstwo. Twórczość Żeromskiego zawiera bowiem także sporą dozę afirmacji, trudnej do pogodzenia z modelem krytycznego radykalizmu w wydaniu Brzozowskiego.

W Snobizmie i postępie, w pięć lat po odzyskaniu niepodległości, z pewną bezradnością notował Żeromski opadnięcie fali patriotyzmu: „W czasie wojny wszyscy niemal poeci polscy wojowali, wzywali do boju, wsiadali »na koń« i chwytali »za broń«. Po skończeniu wojny Polska stała się niemodna w poezji a wszyscy poeci są dla niej niełaskawi. To dlatego, oprócz Przedwiośnia, które tradycyjna recepcja włączyła w nurt radykalnej krytyki społecznej, Żeromski napisał także Wiatr od morza. Stopień afirmacji przeszłości w tej książce, jak również w dwóch pozostałych częściach trylogii morskiej – Wisły i Międzymorza, jest tak wysoki, iż dzieła te sprawiają do dzisiaj pewien kłopot historykom. Andrzej Mencwel nazywa projekt odnowy kultury narodowej przedstawiony przez Żeromskiego zarówno w trylogii morskiej jak i w Snobizmie i postępie „plemiennym regresem”. Innymi słowy Żeromski, najwybitniejszy przedstawiciel tradycji radykalnej inteligencji, odurzył się zbytnio uniesieniem wywołanym odzyskaniem niepodległości i zboczył na moment ze szlaku pracy na rzecz postępu i sprawiedliwości społecznej w stronę nacjonalizmu. To prawda, historia Pomorza opowiedziana w serii obrazów z przeszłości, w której stale przewijał się Smętek, wcielenie diabolicznego zła, szkodzącego przez wieki Słowianom a sprzyjającego Niemcom, przypadła do gustu ówczesnym zwolennikom idei redukowania pojęcia narodu do przedpolitycznej wspólnoty etnicznej. Zygmunt Wasilewski, wybitna postać ruchu narodowego, pisał w swoich wspomnieniach o Żeromskim, wydanych w 1927 roku, że Wiatr od morza to dzieło „pobożnego zakonnika sprawy, na ołtarzu Polski złożone jak wotum”. Dzieło w którym Żeromski udowodnił, że był „poetą przeszłości, historykiem, który spostrzegł, że wierna rzeka na którą puszczamy nasze tratwy wypływa z przeszłości, że nowe życie wyrasta na grobach, które przeto są zawsze żywe i stanowią jego glebę. Im starsze podłoże geograficzne, tem głębsze narodu korzenie, tym świętsza ziemia; im więcej w niej tkwi krwi dawnej, tym więcej w nią nowej przelewać”. Wasilewski opisuje także swoje spotkanie z Żeromskim na Helu w 1923 roku. Żeromski miał mu wtedy obiecać stałą współpracę z „,Gazetą Warszawską”, najważniejszym narodowym dziennikiem stolicy w tym czasie. Widocznie jednak zmienił później zdanie, wkrótce bowiem przystąpił do pracy nad Przedwiośniem. Jak łatwo się domyślić, Wasilewski pominął za to w swoich wspomnieniach dyskretnym milczeniem powieść o Baryce, która została napisana w o wiele mniej „narodowym” duchu.

Sposób, w jaki Mencwel objaśnia ów „plemienny regres” Żeromskiego po odzyskaniu niepodległości regres, który, jak można się domyślać, może on wybaczyć pisarzowi tylko dlatego, że Przedwiośnie oznaczało powrót na właściwą drogę – pokazuje, w jaki sposób dzisiejsze obawy i związane z nimi polemiczne nawyki lewicowej inteligencji kształtują jej sposób postrzegania przeszłości. Pisze on mianowicie: „Wiemy, że kiedy załamują się odziedziczone wzory kultury i zamierają style narodowej literatury, kiedy nie umie ona jasno zobaczyć swojej roli i usłyszeć swego głosu, wtedy mity etniczne pojawiają się jako rozwiązanie łatwe i zastępcze. A jeśli obiera się rozwiązania łatwe i zastępcze, nigdy nie kończy się na literaturze”. Plemienny regres rodzi się u radykalnego inteligenta z lęku przed pierwszą falą wolności, która niesie ze sobą oprócz wyzwolenia z ucisku także potop kulturowego zamętu. Racjonalizacja lęku prowadzi do fałszywej tezy o zagrożeniu narodowej tożsamości, co w konsekwencji powoduje odruch obronny. Postulat obrony tożsamości narodowej nigdy nie jest tym samym autentyczny (realne zagrożenie stanowić bowiem może zawsze tylko wirus nacjonalizmu).

W przypadku Żeromskiego jednak nie może być mowy o nieautentycznej, terapeutycznej funkcji mitu narodowego – wręcz przeciwnie: stanowi on immanentny składnik jego sposobu myślenia o sprawach publicznych. Żeromski, inaczej niż większość współczesnych sobie ludzi lewicy, nie był zakładnikiem własnych przekonań. Snobizm i postęp oraz trylogia morska nie były ani „regresem plemiennym” ani „wotum” złożonym na ołtarzu ojczyzny. Dowodu na ciągłość jego poglądów na znaczenie pojęcia narodu może dostarczyć jeden z jego utworów napisanych przed wybuchem wojny – dramat Róża. Powstał w 1909 roku, jeszcze przed odzyskaniem niepodległości i rewolucją bolszewicką.

W tym dramacie o rewolucji znajduje się znamienny dialog pomiędzy Czarowicem, personifikującym tradycję socjalizmu niepodległościowego a Zagozdą, radykalnym zwolennikiem internacjonalistycznej rewolucji. Na wyznanie Zagozdy: „Nie wiem, co to jest naród”, Czarowic odpowiada płomiennym aktem wiary – „Naród jest tym, co w zbiorowiskach ludzi na globie ziemskim jest najbardziej istotnego, najściślej prawdziwego. Bytowanie narodu jest najistotniejszą prawdą i najgłębszą tajemnicą. Uczucie miłości dla narodu swego jest niepojęte a niespożyte, tak samo jak uczucie miłości dla rodziców i rodziców dla dzieci. Podobnie jak w nas żyje nasz ojciec, dziad i pradziad, tak samo w narodzie żyje wiecznie i trwa jego przeszłość, prężą się siły, czyny, żądze i idee naddziadów, wieczyście wstające z martwych. Podobnie jak drży serce wobec grobu rodziców, drży serce wobec niezgłębionej przeszłości narodu”. Zagozda proponuje z sarkazmem, żeby Czarowic powtórzył to „czujące słowo” Rusinom we Lwowie, Litwinom w Wilnie, dodając, że nie chce należeć do narodu, jeśli ma do niego należeć prawo tyranii nad ludem. Na marzenia Czarowica o tym, jak to w przyszłości Polska, niczym święty Paweł na watykańskim fresku, wyjdzie z więzienia w towarzystwie anioła opiekuńczego, Zagozda rzuca z sarkazmem: „Polska! Wieczny romans Mochnackiego... A jaka jest główna intryga i wewnętrzna treść romansu? Czy znowu nie wielkopański najazd na chłopstwo ruskie i litewskie, czy znowu nie przemoc nad Żmudzią i Żydostwem?” Własne narodowe państwo to tylko konieczność budowania własnego aparatu ucisku ludu, który wszędzie cierpi tak samo – „Nie chciałbym widzieć dyktatury sołdatów z białymi orłami na kaszkietach. Ty śnij o nich na jawie” .

Dla Czarowica tymczasem tożsamość narodu sprawia, że społeczna wrażliwość uzyskuje realny punkt odniesienia. Solidarność ogólnoludzka jest dla niego nazbyt abstrakcyjna, i przez to pozbawiona rzeczywistej odpowiedzialności - mówi o sobie: „Jestem w niewoli – jak ziemia. Ze mnie są te chałupy i ludzie niemocni, przykuci do straszliwej nędzy [...] Ze mnie jest pycha pałaców, pełnych nudnego przepychu, gruboskórnego sobkostwa, herbowo-tradycyjnego zdzierstwa, patriarchalnego przesądu, kruchcianej obłudy i pawio-papugizmu europejskości. Ja to jestem: tamte, polskie, wyboiste drogi wiodące do miejsc - przez wieczną nieodmienność, przez zastój, przez upadek - wieczyście smutnych”. Sposobem na przemianę nie jest dla niego rewolucja, rozumiana jako akt niszczycielskiej zemsty, lecz praca – „Mam zbudować z nowoczesnych przedsięwzięć niepodległość wewnętrzną narodu. Mam, jakoby śrubę zmocowaną mutrami, wwiercić w ten naród rozluźniony, rozlatujący się [...]. Mam hasło niepodległości wpracować we wszystkie wysiłki”.

Własne państwo to cel i narzędzie zarazem. Tylko w jego granicach mesjanizm narodowy może połączyć się z prometeizmem socjalistycznym. Oba człony tego połączenia nawzajem się potrzebują i oba też chronią się nawzajem przed grożącymi im zawsze formami degeneracji. Mesjanizm narodowy nazbyt koncentrujący się na tym, co własne, swojskie, łatwo może przeistoczyć się w egoizm narodowy, w pogardę wobec obcych. Prometeizm z kolei, skoncentrowany wyłącznie na cierpieniu ludu może przerodzić się w pogardę dla wszystkiego, co stoi na drodze realizacji utopii bezklasowego społeczeństwa. Naród nie może przeistoczyć się w zbiorowość widziadeł, które, jak twierdzi Zagozda, chcą tak jak on sam „wedrzeć się do nieba” utopii społecznej. Naród składa się ze zwykłych, konkretnych ludzi, którzy muszą „uwielbiać życie, rozwijać celowo siły, kształtować czyn, tworzyć bogactwa, zdobywać je dla pięknych kobiet i wśród powodzenia używać owoców pracy. Z tego się tworzy kultura ziemi”.

Starcie Zagozdy z Czarowicem jest starciem totalitarnej wiary w to, że rzeczywistość można całkowicie podporządkować oderwanej od życia ideologii a głębokim przekonaniem, że nieodłącznym składnikiem ludzkiej rzeczywistości jest „płaska przyziemność”. Konkretne życie społeczne, które w wyniku historycznego procesu przybrało postać narodu utwierdzającego swój byt za pomocą państwa, nigdy nie jest w stanie sprostać wyzwaniom, jakie stawia mu totalitarna idea. Zawsze okaże się leniwe, gnuśne, egoistyczne. Nie ma jednak żadnej drogi na skróty, która pozwoliłaby w trybie przyspieszonym rozprawić się z tymi wadami. Jeśli niezbędnym elementem pracy nad przeistoczeniem własnej zbiorowości jest jej krytyka, to musi to być krytyka dokonywana z wnętrza jej historii i tożsamości. Prometeizm Czarowica jest prometeizmem, który polega na przepracowaniu, na ogarnięciu i przezwyciężeniu wszystkiego tego, co we własnej zbiorowości jest złe; prometeizm Zagozdy i uprawiana przez niego krytyka są przesycone nienawiścią i pogardą w stosunku do własnej historycznej wspólnoty narodowej. Widzi on w niej tylko jeden więcej składnik struktury ucisku ludu, przeznaczonej do likwidacji.

Droga wskazana przez Czarowica nie jest jednak łatwa, wymaga wysiłku – nie tylko dosłownie rozumianego. Potrzeba czegoś więcej niż tylko pracy – radykalny inteligent musi także powściągać pokusę radykalizmu nazbyt daleko idącego, takiego, który odrzuca narodowe obowiązki. Kluczem do zrozumienia polskości sportretowanej przez Żeromskiego w Przedwiośniu jest zdanie opisujące wrażenie, jakie w Cezarym budził ideał Polski, który próbował zaszczepić mu ojciec, gdy przekonywał go o konieczności powrotu do kraju – był to, jak pisze Żeromski – ideał obcy jego duszy „trudny, ckliwy i bezbarwny”. Taka też – trudna, ckliwa i bezbarwna – jest w gruncie zarówno utopia „szklanych domów”, świat Nawłoci, jak również przedstawiona przez Gajowca wizja państwowotwórczej pracy u podstaw. 

Wystarczy odwrócić sens tych słów, aby uzyskać obraz rewolucji z punktu widzenia maksymalizmu, jakim w Baku zaraził się Baryka – rewolucja okazuje się wtedy „prosta”, „surowa” i „piękna”. Prosta – bo po przyjęciu jej punktu widzenia wszystko nagle staje się proste, nawet śmierć i cierpienia milionów są tylko oczywistą w swej prostocie koniecznością na drodze do lepszego świata, którego nie trzeba cierpliwie wypracowywać dzień po dniu. Surowa – bo nie zna litości, a swoje dzieło traktuje ze śmiertelną powagą. Piękna - bo jej wielkość jest pełna patosu, bo rodzi uniesienie w jej uczestnikach, którzy świadomie tworzą historię. W rzeczywistości jednak to polskość – zarówno ta nawłocka, jak i ta, którą reprezentuje Gajowiec – choć ckliwa, choć tak na pozór ciasna, jest dostatecznie silna, aby wygrać wojnę z rewolucją, która, choć pozornie prosta i potężna, podszyta jest słabością.

Brzozowski, Brun, także Zagozda – zwolennicy „prostej, surowej i pięknej” rewolucji przenikliwie analizują polskie życie, jednak pojęcie krytyki należy w ich przypadku zrównać z pojęciem likwidacji – ostrze swojej krytyki zwracają bowiem ku tym elementom rzeczywistości, które powinny zostać wycięte, wyplenione i odrzucone. Tak właśnie brzmi credo „brzozowszczyzny”, postawy polegającej na radykalnej, nienawistnej krytyce nieakceptowanych elementów tradycji narodowej. Umysł pozostaje w tym wypadku chłodny i skoncentrowany na analizie, pełniącej rolę skalpela w brutalnej operacji usuwania rozsadników choroby trawiącej społeczeństwo; serce jest źródłem rewolucyjnej nienawiści, niezbędnej w walce z wrogami.

Żeromski również uprawia krytykę, widząc w niej niezbędny element pracy przekształcającej życie narodu. Jego umysł również potrafi być chłodny, lecz w istocie podporządkowany jest on skłonnemu do tkliwości sercu. O ile zatem umysłowość dotknięta syndromem „brzozowszczyzny” traktuje gnuśną polskość – tę rodem z Sienkiewicza i Nawłoci – jako anomalię przeznaczoną do likwidacji, o tyle umysłowość owładnięta syndromem „żeromszczyzny” (jak drwiąco etykietowali tę postawę jej przeciwnicy) wie, że aby polskie życie zmienić, trzeba je pojąć, zrozumieć i przeboleć od wewnątrz. Pojąć, znaczy także oddać sprawiedliwość, uznać wszystko to, co w niej autentyczne i silne, nawet jeśli jego kształt jest odległy od wyznawanych przez nią ideałów. Inaczej – trzeba umieć afirmować także to, co się nie podoba, lecz co, poprzez uporczywe trwanie, udowodniło swoją siłę i realność. To dlatego rozumienie wad Nawłoci ściśle wiąże się z rozumieniem źródeł jej siły. Połączenie krytyki i afirmacji dworu, jako mitu polskiego domu, jest warunkiem urzeczywistnienia choćby części wizji „szklanych domów”. Właśnie na połączeniu krytyki z afirmacją, a nie na prostym jej odrzuceniu opiera się model krytycznego patriotyzmu Żeromskiego.

„Szklane domy” czy apartamentowce?

Większość z nas patrzy dzisiaj z pobłażliwością na prometejską wiarę Żeromskiego w możliwość połączenia rozwoju cywilizacyjnego i postępu moralnego. Lekcja dwudziestowiecznej historii nauczyła zachodnie społeczeństwa raz na zawsze nieufności w stosunku do wszelkich form utopii. Inteligencja – tym razem ponoć już nieodwołanie schodzi ze sceny (który to już raz swoją drogą słyszymy to proroctwo?), a jej niedobitkom przyczepia się pogardliwą etykietę „budżetówki”. Marzenia o „szklanych domach” skompromitował komunizm, który całą Polskę obsypał ponurymi osiedlami z betonu, produkowanymi metodą fabryczną, podobną do metody z rojeń starego Baryki. Na warszawskim Grochowie w latach 60. władza ludowa zbudowała nawet osiedle, któremu nadała oficjalnie nazwę „szklanych domów”. Teraz, gdy apartamentowce nowej klasy średniej wyznaczają standard nowoczesności i prestiżu, o osiedlach z wielkiej płyty mówi się z pogardą „blokowiska”.

Nasze yuppiszony już dawno zostały objaśnione przez proroków nowoczesności, że inteligencki etos to anachronizm, że demokratyzacja w realiach gospodarki rynkowej to mit szkodzący efektywności. Już dawno też solidarnościowe marzenia przerobiono na nowe, wygodne „,arianki” i już dawno wiele z rzeczy, które jeszcze kilkanaście lat temu rozgrzewały serca, pogrążyło się w polskim, arcypolskim „lenistwie ducha”. Im dalej też od nadziei roku 1989, tym bardziej nasza polityka przypomina „rojowisko płazów i gadów”. Nie mamy już wielkich marzeń ani wielkich oczekiwań. Prawdziwej mądrości przystoi już tylko kostium łagodnego sceptycyzmu. Jednak problemy, przed którymi stoimy dzisiaj na przełomie XX i XXI wieku, pomimo wszystkich oczywistych różnic historycznego kontekstu, nie różnią się tak bardzo co do swej istoty od tych z połowy lat 20. 

Znów nastąpił rozdział politycznych dyskursów – język społecznej krytyki automatycznie ściąga na siebie oskarżenie o skompromitowane, lewicowe odchylenie. Język afirmacji narodowej tradycji automatycznie piętnuje się jako antydemokratyczny i anachroniczny. Ciągle też podstawowym wyzwaniem jest wyzwanie demokratyzacji mitu Nawłoci rozumianej jako projekt dobrego życia. Z faktu, że nie sposób już reanimować dworu szlacheckiego, że niemożliwa jest także wiara w „szklane domy” nie wynika jeszcze, iż jedyną, rzeczywistą alternatywę stanowi wolny rynek, w możliwie najczystszej postaci, pozbawiony zarówno wpływu państwa (nie sposób dziś już przecież znaleźć Gajowców z ich wiarą w sens państwowotwórczej pracy) jak i konkurencji totalitarnej utopii spod znaku Lulków i Brunów. Rynkowe mechanizmy są bowiem w stanie produkować tylko „ponowoczesne”, obskurne karykatury „nowoczesnego” świata Nawłoci, Chłodka, lub proponować karykatury dawnego mieszczaństwa, tak jak czynią to autorzy popularnych telenowel (gdzież im jednak do poziomu Rodziny Połanieckich!).

O znaczeniu utopii dla życia społecznego można się prze- konać porównując przedwojenne WSM-skie osiedla na warszawskim Żoliborzu, z budowanymi dzisiaj na ursynowskich Kabatach, czy w innych stołecznych „pięknych dzielnicach”. Z tajemniczych powodów te kondominia powstają bez żadnego szerszego urbanistycznego planu, bez placów i zieleni, skwerów i gmachów publicznych, czyli wszystkiego tego, co po dziś dzień przesądza o atrakcyjności starego, inteligenckiego Żoliborza. Czyżby wszechwiedzącemu wolnemu rynkowi brakowało drobnej, a jednak ważnej umiejętności organizowania życia, tak aby było ono nie tylko dostatnie, nie tylko wygodne, lecz również ładne na ludzką miarę? Na warszawskich Bielanach jedno z nowo powstających osiedli na patrona swej głównej ulicy wybrało... Rodzinę Połanieckich. Trzymając się logiki sienkiewiczowskiej powieści można przypuścić, że dzisiejszy Pan Stach wraz z dzisiejszą Marynią traktuje swoje nowe, duże mieszkanie tylko jako czasowy przystanek na drodze do ostatecznego celu, jakim niechybnie musi być jakiś Krzemień, jakiś rozlatujący się dworek, który będzie można przekształcić w wiejską idyllę. Taką samą, jak ta, którą niedawno Pan Stach i Marynia wracając do domu mijali na wielkich bilbordach poustawianych przy trasach wlotowych do Warszawy, gdy na ekrany wchodził Pan Tadeusz. Soplicowo, Krzemień, Nawłoć – zawsze, gdy Polska zaczyna siebie samą w warunkach wolności, zawsze, gdy marzy w niewoli, powraca ten sam obraz. W uporczywości, z jaką się pojawia, tkwi coś więcej niż tylko powód do zniecierpliwienia – owa uporczywość daje do myślenia. Czyżby naprawdę była to jedyna w tym kraju utopia zawsze zdolna uwieść wyobraźnię Polaków? I czyżby spory pomiędzy różnymi projektami narodowej kultury sprowadzały się w istocie do tego, w jaki sposób opowiedzieć Polakom po raz kolejny dobrze znaną bajkę o ich szczęśliwym, idealnym i wyśnionym domu?

***

 

Polska wieczny romans

Pierwodruk: D. Gawin, Polska, wieczny romans: o związkach literatury i polityki w XX wieku, Warszawa 2005.